A jednak nie załapałam się dziś na ten cudowny wynalazek farmaceutyczny. Według lekarza - za duże ryzyko. Mam przyjechać za tydzień i od razu mam mieć robioną pierwszą od rozpoczęcia leczenia tomografię, co by mieć orientację w efektach leczenia.
Głowa boli dalej. Kasię też coś wzięło chyba na dobre, więc pewnie jutro zabiorę ją do lekarza. MImo, że na chemię się nie załapałam i tak trzeba było swoje odstać w paru kolejkach; ponad godzinę na pobranie krwi, do rejestracji a potem kolejeczka do lekarza. Ehś. Ta choroba uczy cierpliwości jak mało która.
Kolejka na badanie nie wyglądała groźnie - raptem jakieś 20 osób przede mną, ale okazało się, że krew pobiera tylko jedna pielęgniarka. Jeżeli do tego doliczymy fakt, że większość pacjentów ma wypalone chemią żyły i wbić się gdzieś igłą jest nie lada wyzwaniem, to i tak średni czas "obsługi pacjenta" nie jest najgorszy...
Oczywiście, jak to w kolejce bywa, czasem ktoś zagada, tyle, że po raz kolejny utwierdzam się
w przekonaniu, że te rozmowy niekoniecznie są potrzebne i nie zawsze umilają czas. Dziś dane mi było stać za starszym panem, który konwersację rozpoczął tekstem : "Rozumiem, ja, taki stary wyga, ale Pani, co tu robi?". Odpowiedziałam, że choroba nie wybiera. Na co Pan kiwnął ze zrozumieniem głową i zaczął opowiadać o swoim raku prostaty, który po paru latach mu się "reaktywował". Miał serię 25 naświetlań, a gdy zapytałam, czy żadnej chemii mu nie zaproponowali to powiedział, że podobno chemię to się podaje pół roku przed śmiercią ;). Po chwili zaczął na tyle swobodnie się w swej opowieści czuć, że dołączył parę wątków o niesamowitych trudnościach w oddawaniu stolca..
Słuchałam z niesłychanym skupieniem i uwagą. Ale najlepsze było na koniec. Ów Pan stwierdził, że pewnie ja się leczę na raka piersi, a gdy powiedziałam, że mi wróg zaatakował węzły chłonne to oznajmił, że wie co to jest, bo akurat na to, to 4 lata temu zmarł jego znajomy... Aha.
Zdaje się, że na poprzedniej wizycie w CO czekając w którejś kolejce też nawiązał się dialog z już młodszym od wspomnianego Pana rozmówcą. Tutaj rozmowa z tym Panem była zdecydowanie ciekawsza, ale też jej końcówka nie dodała mi skrzydeł. Pan opowiadał, że on ma akurat najłagodniejszego chłoniaka grudkowatego, tyle, że jest dosyć oporny na leczenie i dosyć często się mutuje. Dodał, że jego koledze zmutował się na chłoniaka ziarnicznego, no i ten nie wygrał tej walki. Tu chwilę sięzadumałam i padło sakramentalne " a Pani jaki ma nowotwór?" . Cóż. Ziarnicznego... Ale jakie to ma mieć dla mnie znaczenie, skoro nienawiść do wroga jest ogromna i determinacja do walki zdaje się też taka być.
No właśnie, czasami z tą determinacją jest różnie, ale będę nad tym pracować. Nie będę samolubem i zrobię to dla męża i dziecka. I tych, którzy trzymają kciuki. No i dla siebie. Żeby nie było...
Ja siostra trzymam kciuki, z całych sił i serducha
OdpowiedzUsuńefcharisto grecka aderfii :)Damy radę. Chyba.
OdpowiedzUsuń