sobota, 28 stycznia 2012

Weekendu czas.

Niby weekend, sobota, ładny dzionek, mróz i jednocześnie promienie słońca dobijające się zza szyby, a jednak dzień jak co dzień. Jak się pracuje, to sobota jest tym dniem ,wyczekiwanym. Najlepszym dniem tygodnia. Niedziela to już nie to samo, bo powoli dociera myśl, że nazajutrz trzeba wstać i iść do pracy. I znów pięć dłuugich dni. Weekendy wtedy mijają jak z bicza strzelił. A tydzień się wlecze w nieskończoność.



Tymczasem teraz każdy dzień jest taką sobotą. Albo raczej niedzielą. Bo niby wolna, ale gdzieś tam dobija się myśl, że wkrótce taka "laba" się urwie. Przynajmniej mam taką nadzieję, bo na dłuższą metę nie wyobrażam sobie takiego siedzenia. Siedzenie za karę. Bo narozrabiałam w życiu? Tylko nie wiem, czy ja jestem temu winna. Może faktycznie to jakaś kara. Za duży pośpiech, za dużo stresu, nieumiejętność odreagowania, duszenie w sobie złych emocji, może jeszcze bym coś wygrzebała - jakieś wyrzuty sumienia, bo w końcu nobody's perfect... Sama nie wiem czy to to, a jak nie to to skąd i dlaczego ja? Jak poznam odpowiedź, to napiszę. Obiecuję.
Tak się rozpisałam wczoraj o pizzy, że stwierdziliśmy z Michałem, że chyba czas na nią.
Więc jutro na śniadanie będziemy się tuczyć. ( F*ck. Właśnie sobie przypomniałam, że odstawione do wyrośnięcia ciasto rośnie sobie w najlepsze już drugą godzinę, gdy przewidziany optymalny czas dla takiego ciacha to 30'.. Nic. I tak zjemy). Tak właściwie to powodem do jej zrobienia będzie kończący się termin mozarelli ale przecież każdy powód dobry... Dodam tylko, że jutrzejsza będzie trochę uboższa w składniki, bo najzwyczajniej nie byliśmy na zakupach. Za to mam jeszcze ochotę na deser - wypatrzyłam na jakimś zdjęciu ciasto "orzechowy raj" i nie sposób było przejść nad tym do porządku dziennego. Jutro zrobimy. Jeżeli będzie dobre, to może chętnym podam przepis :)

Kasia jeszcze na antybiotyku, więc siedzi cały czas bidulka w domu. Mi też brakuje spacerów z nią, ale mam nadzieję, że po niedzieli dam radę i moje dziecko też zobaczy słońce niekoniecznie przez szybę.

Dzisiaj ku przerażeniu Michała opędzlowała z pół dużej papryki. Mnie to akurat nie martwi. Właściwie, to rzadko kiedy zdarza jej się dobrowolnie zjeść jakieś warzywo. Kiedyś miała fazę na ogórki kiszone - dziś ucieka na ich widok. Czasem ją najdzie na kapustę kiszoną. Przekonała się ostatnio do brokułów. No i teraz ta papryka. To wszystko.

Oglądał ktoś z Was "Czarny czwartek"? Dobry, prawdziwy, okrutny. Polecam. Na zajawkę posłuchajcie ballady o Janku Wiśniewskim w wykonaniu niepokonanego mistrza Kazika.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz