wtorek, 27 marca 2012

"Towarzyska" środa.

U nas przez dłuższy czas trwał sezon pizzy, teraz w dobie tanich serów twarogowych czas zmienić preferencje ;). Na niedzielę powstał jeden sernik (mój ulubiony to wersja z brzoskwiniami wg przepisu szwagierki i w sumie z innymi jakoś nie eksperymentuję), a tymczasem w kolejce już czekają dwa następne wiaderka twarogu :).
Co poradzić, skoro do jakiego sklepu bym nie weszła to jest tam akurat jakaś super hiper promocja na ten produkt i cytując w tym momencie teściową "i weź tu nie kup"... Tak więc na najbliższą niedzielę przewiduję sernik nr dwa i na święta sernik nr trzy. No a w międzyczasie muszę unikać "twarogowych promocji" :), bo jeszcze się za bardzo wczuję i będę jak ta "mała, osiemdziesięcioletnia" z piosenki Rodowicz :)  http://www.youtube.com/watch?v=w-T9QWds5ro Swoją drogą to słowa tego kawałka są w wielu przypadkach bardzo trafne, no ale nie będę się teraz zagłębiać w filozoficzne dywagacje na temat przebiegu ludzkiego życia, bo jeszcze i na to przyjdzie pora. A jak już w sernikowym temacie jestem, to nie zapomnę, jak na imieniny Michała zrobiłam mu do pracy sernik bez ... masła. Ciasto już siedziało na dobre w piekarniku, sprzątałam po tym wszystkim i nagle natknęłam się na nienaruszone masło, które powinnam dodać do sera...  Wyszło takie dziwne budyniowe "coś" ale i tak podobno zostało zjedzone bez złego słowa (pewnie były złe myśli, ale kto tam o tym teraz będzie pamiętał :).


Kasia ostatnio u babci degustowała pszenicę w miodzie. Co ja się potem z nią miałam po przyjściu do domu. Nic "normalnego" nie miała zamiaru zjeść i tylko dać jej "cucu". Babcia zachwalała, że to same zalety - że po pierwsze pszenica, po drugie w miodzie. Tia, tyle, że tego miodu to tam jest 5% a resztę tego ulepku stanowi cukier, syrop glukozowy, ekstrakt słodowy i inne "genialne" składniki... Jutro dziecko będzie praktycznie cały dzień pod opieką babci i zastrzegłam, by wszelkie pszeniczne pożywne badziewia schować i wsypać jej do miseczki musli owsiane z owocami (nawet polubiła) i kuleczki kakaowe (o obniżonej zawartości cukru i bez konserwantów). Bo u babci to Kasia musi mieć cały stół zastawiony miseczkami z różnoraką zawartością. Podchodzi sobie potem do takiego "szwedzkiego stołu" i przechodzi od zawartości jednej miski do drugiej. Babcia rada, bo dziecko "pojadło" a ja potem mam problem...

Wczoraj byłam w firmie. Ostatecznie ustaliłam z szefową że wracam do pracy 16go kwietnia. Fajnie, bo jeszcze mam trochę luzu. Tylko boję się, żeby pod koniec leczenia coś się tam nie okazało nagle, co mi uniemożliwi bądź znów przesunie datę powrotu do nie/normalności.

Jutro "ta" środa i już nie "ten" humor. Dziwne, wiem, że to "tylko" kolejna chemia ale jak mam tam jechać to żegnam się z dzieckiem jak "na zawsze" i gdzieś tam po głowie mi chodzi jakaś obawa, że może tam zostanę, bo a to wynik będzie nie taki lub nagle całkiem coś innego się okaże... Wiem, że to kompletnie irracjonalne, ale taki cień głupiego myślenia gdzieś tam we mnie siedzi. A to przecież całkiem szybka jednodniowa wizyta, nic więcej. W sumie to mogę to przewrotnie potraktować jako taki wypad towarzyski z atrakcjami :/ . Jakieś kolejki jak za czasów PRL-u w których to można nawiązać ciekawe znajomości bądź nadrobić zaległe lektury, zjeść naleśniki w bufecie, potem widok przystojnego, uśmiechniętego lekarza i jego troska o moje zdrowie (heh, jakie to miłe), potem  "leżakowanie" i cudowne kolorowe "witaminki" oczyszczające wszystko (chemia naprawdę czyści wszystko, nawet pamięć). Prawda, że zapowiada się jak zawsze cudownie? Gdyby jeszcze nie czuć, nie myśleć, nie słuchać, nie patrzeć, nie wąchać. Nie pamiętać. Wyłączyć na ten czas wszystkie zmysły to może i faktycznie byłoby tak kolorowo...

Na koniec spokojniutki i przyjemny kawałeczek "Akurat". To tak na wyluzowanie i chwilę dla siebie. Oby do następnego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz