Oprócz jakiś zaleceń dostała skierowanie na usg brzuszka i ku mojemu zdziwieniu termin był już na dzisiaj. Ja mam takie podejście do Kasi, że zawsze jej mówię, co ją czeka. Jak lekarz, to nie stawiam jej przed faktem dokonanym, jak wizyta u rodziny to nie wsadzam w samochód i wysadzam na miejscu. Nie. Nie wiem czy słusznie, ale informuję ją co i jak, gdzie, po co, jak co będzie wyglądać.
Usg też próbowałam zobrazować. Pozytywnie to przyjęła. Gorzej było dziś rano. Wstała i z obolałą minką pokazuje, że brzuszek już nie boli. Ja tłumaczę, że i tak musimy jechać. Tak się rozkrzyczała, że skutecznie wyprowadziła mnie z równowagi. W końcu ze zmęczenia własnym krzykiem zasnęła ponownie. Jak ją z trudem obudziłam, to zdawała się być tak obojętna na to badanie, że na nic już nie reagowała. Nawet jak ją ubierałam, to nie było z jej strony odrobiny pomocy, tylko bezwład. Zero głosu, zero reakcji na cokolwiek, nieszczęśliwa smutna minka i obojętność. Nieciekawy widok. Szła jak na skazanie a jak już zobaczyła drzwi szpitala, to nogi odmówiły jej posłuszeństwa i trzeba było ją nieść na rękach. Dopiero w poczekalni jak zobaczyła, że na to badanie idą też inne dzieci i że po wyjściu z niego nie płaczą, to już trochę się uspokoiła i odżyła. No i skutek tego był taki, że badanie obyło się bez jednej łezki, bez jednego najmniejszego krzyku :) Co prawda winna jej jestem za to loda, ale to przy najbliższej okazji (dla niej pojęcie loda oznacza chrupanie samego wafelka w kawiarni;) ... Wynik w porządku, choć jak słyszę słowo "węzeł chłonny" to cała się trzęsę a u Kasi są jakieś dwa powiększone węzły w okolicach aorty. Wierzę, że to na skutek biegunki i wynikającego z tego stanu zapalnego. Po dodatkowej konsultacji z lekarzem, który mnie uspokoił, stanęło na tym, że badanie powtórzymy za trzy miesiące.
Teraz wirus przerzucił się na Michała. Bo oczywiście nie możemy zachorować wszyscy na raz, tylko rzecz jasna każde po kolei. Czuje się podobno fatalnie, tyle, że jak widzę go mimo tego fatalnego samopoczucia grającego w to swoje gówno to chyba tak źle nie jest. Chociaż, nigdy nie było tak źle, żeby nie mógł zagrać. Taka jego pasja. Czasami tego nie rozumiem. Dobra, nie czasami. Nie rozumiem tego, jak można przyjść po pracy po całym dniu niewidzenia się z dzieckiem (olać już mnie) i po prostu włączyć kompa i grać, grać, grać. A człowiek przecież 1/3 życia przesypia, 1/3 spędza w pracy a 1/3 to cała reszta... No w przypadku Michała 1/3 na pracę to za mało, bo dojazdy robią swoje, a z tej 1/3 reszty po odliczeniu CS-a zostaje mu tego chyba z połowa...K...a, ja wiem, że na niego zawsze mogę liczyć, ale chciałabym, żeby dziecko cieszyło się z jego powrotu z pracy i żeby spędzali z sobą trochę więcej czasu. I jak gra, to niech gra z umiarem i nie przeklina przy tym przy dziecku, bo ona to wszystko teraz chwyta, a potem się będziemy dziwić...
Wczoraj Kasia mnie zaskoczyła, bo zażyczyła sobie, bym ja ją umyła na wieczór a tata uśpił (z reguły obie te czynności spadają na mnie). Dziś już powiedziała tylko, że tata gra a mama usypia...
No właśnie, jutro tata będzie mógł się wykazać w swej roli, bo znikam na dobrych parę godzin. Ciekawe, czy wykaże się bardziej w roli zabijaki na CS-ie czy w roli taty, ale coś myślę, że chyba znam odpowiedź :/.
W dzień kobiet Michał zaprosił wszystkie swoje trzy kobitki (ja z Kasią plus teściowa) na dobrą kawę do kawiarni. Matula dała się wyciągnąć z niemałymi oporami, bo jednak należy do ludzi dla których picie kawy w kawiarni jest ... nieopłacalne. Starsi tak mają. Nawet jak ich na to będzie stać, to w życiu im do głowy nie przyjdzie taka myśl, żeby iść, zapłacić parę złotych za kawę w kawiarni. Komentowała, że dużo śmietany, że niesłodka, że pewnie ją będzie wątroba bolała, że ciastko gumowate, że za te pieniądze to ... itp. No nic, raz ją zabraliśmy, następnym razem pewnie nam też to nie przyjdzie już do głowy...
Ja jeszcze w ramach dnia kobiet zobligowałam się do zakupu czegoś NOWEGO z bluzek. Piszę nowego, bo mam strasznego hopla na punkcie second handów i ubrań które tam znajduję, ale znów z moją wypłatą, to nawet nie byłoby mnie stać na normalne sklepy. Nie no, raz na czas jakiś coś tam się kupi, ale robię to z wyrzutami, niczym teściowa pije kawę za 9 zł... :)
Dziś rozmawiałam z koleżanką na temat choroby. Dawno się nie słyszałyśmy. Powiedziała, że cały czas się zastanawia, czemu mnie to spotkało i że nie zasługuję. Ja już przestałam się zastanawiać. Mam nawet poczucie, że nie jestem "naznaczona" tylko "wyróżniona". Bardzo ją to zdziwiło. No bo w końcu to wyróżnienie, móc spojrzeć na życie z innej perspektywy i je prawidłowo przewartościować. To wyróżnienie mieć szansę wykorzystać szansę, co mam nadzieję, będzie mi w końcu dane. To wyróżnienie. Tak staram się do tego podejść. Pytanie tylko, czy ta świadomość i całe życie "po" będzie już takie, jak być powinno "wyróżnione" i czy najbliżsi też będą umieli wyciągnąć z tej lekcji wnioski. I czy to nie będzie krótkotrwała lekcja o której szybko zapomnimy czy taka na całe życie. To się okaże.
A, patrzę teraz na youTuba i widzę, że hymn ziarniaków jest znów do posłuchania :) To dla chętnych. Jak zawsze :). I dodam, że jak na razie 1:0 dla Jamala. Wygrał w końcu z zz :) Choć z tą informacją trochę inaczej się jej słucha. Ale i tak trochę dołująca.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz