Nie mogę się powstrzymać, by znów coś o niej nie napisać, darujcie :)
Ostatnio do perfekcji wyćwiczyła tulenie, zarzucanie rączek na szyję osoby tulonej i właśnie wyznawanie miłości na co tak długo z Michałem czekaliśmy. A tuli naprawdę mocniście. Ma też uroczy nawyk zasypiania z zarzucaniem rączki na szyję bądź też, jeżeli usypia odwrócona tyłem to szuka mojej ręki, bym ją trzymała dopóki nie zaśnie. Nad ranem, jak Michał wychodzi do pracy to się przebudza i wędruje bez pardonu do mnie do łóżka i tam dosypia. Z reguły budzi się wcześniej ode mnie to nie wariuje po mieszkaniu, tylko sobie leży cichutko i patrzy na mnie. I czeka od czasu do czasu głaszcząc mamę po głowie :) Fajny dzieciak. Nie spodziewałam się mieć tak czaderskiej pociechy i tak jak to kiedyś Michał ujął, że jakby ktoś z naszych znajomych miał dokładnie takie dziecko, to byśmy jej im chyba bardzo zazdrościli :P... Ale to pewnie każdy rodzic tak ma... No, ale też wielce prawdopodobne jest stwierdzenie " że jak dziecko jest małe, to mamy ochotę je zjeść, a jak dorośnie, to żałujemy, że jednak tego naprawdę nie zrobiliśmy" :)
Dziś zrobiłam kolejne podejście tym razem do drugiego przedszkola w okolicy (i ostatniego). Niestety. Tym razem milsza dyrektorka i w kulturalniejszy sposób przekazała to samo, co tamta w poprzednim. Dzieci podobno w tym mieście jest za dużo (hmm, ciekawe) no i co roku jest problem z ulokowaniem ich w przedszkolach mimo, że w grupie potrafi być 36 (!) dzieci. Swoją drogą, nie wyobrażam sobie tak licznej grupy i mam nadzieję, że trochę przejaskrawiła... W każdym razie można się starać, ale jeszcze nie w tym roku. Więc jeśli wrócę do pracy i nie otrzymam wypowiedzenia (na mojej umowie dwutygodniowego - f..ck) bo podobno tak ma każdy pracownik wracający w tym momencie ze zwolnienia w tej firmie, to babcia dalej będzie niańczyła wnusię i pozwalała na więcej niż ja (na pewno w zakresie oglądania bajek i jedzenia słodyczy :/ ).
I jeszcze mały absurd o naszej służbie zdrowia. Bliska osoba dość długo czekała na możliwość przyjęcia do warszawskiego szpitala reumatologii (dobrych parę miesięcy szukano dla niej miejsca). W końcu długo oczekiwany telefon zadzwonił, miejsce jest, proszę się stawić w Nd na 16tą. Do tego szpitala dziewczyna ma ok.170 km, więc niemało. Dziś rano dostałam wiadomość, że jest w domu, bo nie przyjęli jej z powodu ... opryszczki (!).
Mało tego, by być tam hospitalizowanym nie można mieć tam żadnej blizny i biegunki... Swoją drogą, przy następnej próbie to z nerwów i niepewności co do przyjęcia taka biegunka jest wielce możliwa... Nieźle. Tym bardziej szkoda, bo dziewczynie się nie przelewa w domu i trochę ta podróż ją kosztowała. Szkoda tym bardziej, że opryszczka była w fazie wymierania... Nawet wysłali jej męża do pobliskiej apteki po jakiś skuteczny i szybko działający plasterek na to ustrojstwo, ale po zakupie ostatecznie się rozmyślili i odprawili do domu... Tak się zastanawiała, czy jakby powiedziała, że nie ma za co wrócić, to czy by nasza służba zdrowia nie była zmuszona zasponsorować powrotu do domu karetką... To na pewno nie było by im na rękę i może przyczyniłoby się do ponownej zmiany decyzji... Ciekawe po ilu miesiącach telefon ponownie zadzwoni... Po raz kolejny przekonuję się, że perspektywy leczenia w tym kraju są delikatnie mówiąc "nieobiecujące". Nie obiecują niczego, zwłaszcza szybkiego powrotu do zdrowia.
Od wczoraj już jem normalnie i w dwójnasób :/ Nawet picie wody już nie sprawia problemów, chociaż wyraźnie się w tym opuściłam. Zapewne jutro czeka mnie wycieczka na pobliski bazarek po buraki i inne, celem wyciskania z tego rzekomych dla zdrowia korzyści...
A na koniec kawałek nawiązujący do początku dzisiejszego wpisu. Może nie jestem wielką miłośniczką Michaela, ale jakieś moje uznanie ma. No i był tym królem, trzeba mu to przyznać, no bo kto jak nie on? O żadnym innym muzyku tego nie można tak jednoznacznie powiedzieć. Do następnego przeczytania :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz