wtorek, 3 lipca 2012

Home sweet home.

Wreszcie nasycyona przytulasami z Kasią będę spać spokojnie, jak mam nadzieję i ona. A to oznacza ni mniej ni więcej, tylko home sweet home! Jeszcze jakby Michał próbował choć stworzyć pozory nieuzależnionego od CS-a... Ale, nie można przecież mieć wszystkiego :(, choć to akurat smutne.


Podsumowując drugi dhap - zdecydowanie bardziej do przeżycia od pierwszego. Nie mam pojęcia co się na to złożyło, ale zapewne wszystko po trochu. Przede wszystkim chyba sala na którą tym razem trafiłam. Było nas trzy - Bożenka, Siranush (mogłam przekręcić pisownią, przepraszam) i ja. Nie mogę wyjść z podziwu że niektórzy mimo tylu przeciwności losu potrafią wciąż się pięknie i szczerze uśmiechać. Mimo bólu, łysinki, rozłąki z najbliższymi, posiniaczonego od codziennych zastrzyków brzucha, punkcji i oczekiwania. Jesteście wielkie i i niesamowite. Wielki szacun. Pewnie się jeszcze zobaczymy, być może nawet na jednej sali, w końcu wracam 18go :/.
Druga sprawa która mogła mi pomóc to sporo zofranów w zastrzykach i emend, który z sobą miałam przywieźć. Zadziałało. Już nie spędziłam większości czasu nad kibelkiem czy miską. No i najważniejsze, nawet próbowałam coś jeść na przymus.Co prawda apetytu zdecydowanie brak, ale nie jest tak jak ostatnio, że nic nie było w stanie przelecieć przez gardło. Michał z teściową lekko się obawiali, czy znów z samochodu nie wysiądą jak ostatnim razem zwłoki, które potem zalegną w łóżku na dobrych parę dni bez większego kontaktu z otoczeniem.Miła niespodzianka i dla mnie i dla nich. Bardzo się cieszę. Problem z uszami? No, jakiś tam jest. Lepiej po drugim dhapie nie jest, ale i znacznie gorzej tez nie. Trochę zaszumione i przytkane ale chyba do przeżycia.

Ksena, nie masz pojęcia jak oni tam perfidnie karmili nas niemal non stop białym twarogiem, który jest niby w tych stanach zakazany. A najbardziej mi utkwiły jednak w pamięci mocno posklejane kluchy z truskawkami i oczywiście też twarogiem (ta, najzupełniej danie obiadowe). W sumie to i tak apetyt mi nie dopisywał, więc nie ma co teraz rozkminiać. Chociaż to akurat wykwintne danie trafiło zaraz po tym, jak z Bożenką biadoliłyśmy, że w tym roku jakoś tak ten sezon truskawkowy nam boczkiem przelatuje i pewnie już to będzie końcówka zbiorów... A tu proszę, ta-da! Mówisz i masz!:)

Oj, jeszcze muszę choć wspomnieć jedną z tamtejszych pielęgniarek. Mnie się na koniec fartem udało nie zetknąć z nią bliżej, ale obserwacje porobiłam wnikliwe... Kobitka wyglądała jak zombie na kacu, haju czy jak to zwał. Jak Siranush podłączała kroplówkę, to myślałyśmy że to się nigdy nie skończy. Tak się przy tym umęczyła, tak ją biedną zasapała i popluła, że aż Siranush zapytała tę pielęgniarkę czy aby dobrze się czuje... Nie no, nie wyobrażam sobie że ta Pani może komuś wbić igłę w żyłę czy choćby w port. Ciężki widok, ja będę na taki uciekać gdzie pieprz rośnie. Trudno, niech mnie nie podłączają...

Tak sobie myślę, że nie było tu chyba takiego jak najbardziej, optymistycznego, a jak:) A może i był, ale coś mi wyszukiwarka szwankuje? W każdym razie oto i ona. (Aha, a kawałek wynalazłam w polskim filmidle pt. "Kto nigdy nie żył". Nie był nawet najgorszy, o ile dobrze pamiętam).


Ściskam mocno i pędzę zdrapywać klej od plastrów:/

4 komentarze:

  1. Siostra, cieszę się, że jest lepiej niż poprzednio. :) Oby pozytywnie do przodu :) Ściskacze :)

    OdpowiedzUsuń
  2. no miło ze jesteś juz w domku

    OdpowiedzUsuń
  3. Wpadłam na chwilę
    trochę mi zeszło
    jestem
    czytam
    wpadam co dzień
    chyba zostanę na dłużej
    i bendem czymać kciuki.
    Powodzenia dzielna kobieto!

    OdpowiedzUsuń
  4. bardzo dziękuję za kciukasy i miłe słowo:) Pozdrawiam mocniście.

    OdpowiedzUsuń