Kiedyś chyba pisałam, że marzenia się spełniają i należy ostrożnie je wypowiadać... Pamiętam gdy w firmie w zeszłym roku zbliżał się wielkimi krokami czas inwentaryzacji i strasznie mi to było nie na rękę siedzieć tam od świtu do nocy przez dwa dni z rzędu i to w dodatku w sobotę i niedzielę. Nie chciałam tam być i nie byłam. W tym czasie zamiast magazynu okupowałam wtedy szpitalne łóżko...
Ostatnio Michał przy okazji robienia zastrzyku rzucił tekst, że co prawda zawsze marzył o wspólnej zabawie w lekarza, ale nigdy nie przypuszczał, że przyjdzie mu robić swojej żonie prawdziwe zastrzyki. Nie o takiej "zabawie marzył" choć jakby na to nie patrzeć - spełniło się :) Tak więc bądźmy ostrożni w wypowiadaniu życzeń. Ale na pewno z nich nie rezygnujmy :)
W tym miejscu muszę się pochwalić. Michał troszkę się zraził do wkłuwania się w mój brzuch bo niechcący go posiniaczył. Coś tam pewnie pękło, coś poszczypało a na chłopaka padł strach. Następnego dnia postanowiłam wziąć sprawy w swoje ręce. W sumie przymierzałam się do tego od dłuższego czasu ale jakoś zawsze brakowało odwagi. W ogóle jak mam pobieraną krew to mam zwyczaj odwracać głowę w drugą stronę i to na tyle mocno, że mało się nie urwie. Tym razem Michał miał nocować w Warszawie a mi pozostał do zrobienia ostatni zastrzyk. Ku mojemu zdziwieniu mąż stanął na rzęsach by jednak dojechać przed północą i "zabawić się w lekarza" a ja ku jemu zdziwieniu sama się w niego zabawiłam... Było dobrze, nawet bardzo ;). O dziwo bezboleśnie i całkiem znośnie. Czuję się w tym teraz na tyle mocna, że jak w szpitalu pielęgniarka będzie mi chciała zaaplikować zastrzyk w brzuch to niczym współczesna feministka grzecznie jej wykrzyknę "mój brzuch moja sprawa!" Po czym poproszę ją o strzykawkę :). Myślę, że nie będzie robiła z tego problemu, no, chyba że trafię na niewyżytą "zombie" o której nie tak dawno wspominałam. Ta na pewno nie przepuści okazji do podźgania swojej ofiary...
Dziś byłam u lokalnego onkologa po skierowanie na tomografię. "Lekarz Mrok" tak go nazwę. Dostałam co chciałam ale przy okazji zapytałam go o inne sprawy jak chociażby interpretacja PET-a. Kazał przeczytać ostatnie zdanie które brzmi:"Wynik PET-CT wskazuje na progresję choroby rozrostowej -PD". "Aha, czyli jest gorzej niż na starcie?" - zapytałam. On :" No, tak". Zapytany czy przeszczep jest konieczny odparł, że z nowotworami układu chłonnego to raczej tak to się kończy... Na koniec rzucił tekst dziwnym tonem "No, to powodzenia Pani życzę z tym przeszczepem". I jak weszłam do niego radosna, optymistyczna i pełna życia tak wyszłam jakaś dobita i zmęczona wszystkim. Jutro odbiorę wynik krwi, może tam znajdę odzwierciedlenie takiego stanu rzeczy, chociaż wolałabym nie.
O właśnie. Ostatnio miałam "przyjemność" mieć pobieraną krew przez młodą praktykantkę. Miałam wrażenie, że jestem jej pierwszą w życiu pacjentką. Wiem, że każdy kiedyś jakoś zaczynał, ale jej postawa skutecznie potrafiła napędzić mi stracha. Może wystarczy gdy powiem, że pobieranie krwi trwało wyjątkowo dłuuugo. Obie na końcu otarłyśmy pot z czoła... Mam nadzieję, że do następnego razu się troszkę wyrobi. Będzie mi miło...
Z Michałem zawarłam ugodę jeżeli chodzi o spędzanie czasu przy komputerze. Ja mam czas do 21ej, on potem do której chce... W sumie jest 22.30 - chłopak poświęcił się i oddał mi swój czas:).
W takim razie specjalnie Michał dla Ciebie Akurat. Kawałek taki wakacyjny i radosny. Może i mi się poprawi i przy okazji i ktoś z Was postuka do rytmu nogą ;). Ściskacze !
Lekarz świetny... Zastrzyki w brzuch to nie taka trudna sprawa, brałam kiedyś i to był jedyny raz kiedy cieszyłam się że mam zwałki tłuszczu na brzuchu bo brałam mój tłuszczyk w dwa palce i ciach w niego igłę - nic nie bolało - tłuszcz pochłaniał ból ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam. Jutka
no właśnie, gorzej jak tłuszczyku brak :(. Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuń