Michał dzisiaj cały dzień czuje się kiepsko a Kasia na sam koniec dnia zwymiotowała wszystko, co dzisiejszego dnia włożyła do buzi (oj, a było tego trochę)...Jednym słowem lipa bo przez moment miałam nadzieję, że moje dolegliwości są wynikiem "przedchemiowego" stresu. Jakoś wyjątkowo mocno przeżywam ten jutrzejszy dzień. Teoretycznie ostatnia z planowanych chemii. Często byłam świadkiem ostatnich chemii i obrazek z tych wspomnień jest taki sobie. Jeszcze w głowie mi się kołaczą usłyszane przy tym stwierdzenia, że ostatnia, ale chyba najgorsza... Oj, byłoby cudownie, jakby to był już koniec. Nawet z wyjątkowo marnym samopoczuciem, ale koniec. Zamknąć ten rozdział i ... żyć. Boję się jednak, że jutro lekarz pozbawi mnie złudzeń. Nie wiem, czy dopiero po tomografii zadecyduje o ewentualnym dalszym leczeniu, czy po prostu jutro będzie miał takie widzimisię i jak gdyby nigdy nic wystawi skierowanie na krew i przepisze kolejną chemię. Łatwo im podejmować takie decyzje, bo to nie oni za parę lat będą ponosić konsekwencje zdrowotne przyjmowania "kolorowych płynów". Ja już dziś nie czuję się tak jak kiedyś i mam cichą nadzieję, że to jednak z czasem mi się poprawi. Jedne z niepożądanych objawów to częsta kolka i jakieś niewielkie problemy z pełnym oddychaniem (a od problemów z oddychaniem zaczęła się ta cała historia). Nie no, mowy nie ma. Nie dam się tak łatwo i nie dopuszczam do siebie opcji że całe to leczenie mogło jednak nic nie dać bądź też że mój jaszczur zdążył się uodpornić na tak mocne specyfiki, które mu funduję raz na jakiś czas. Nie i już. Puszczam sobie nagrany głośny śmiech Kasi z wczorajszej kąpieli i ... już jest dobrze. Już nic nie dolega, już widzę szybki koniec tej walki i wynik peta, który sprawia, że tańczę z radości :). I tak będzie.
W południe zadzwonił Michał relacjonując akcję z Kasią i babcią w roli głównej. Śmiał się przy tym na tyle mocno, że nie mógł się opanować. Babcia poszła na balkon wywieszać pranie. A że trochę na tym czwartym piętrze wiało to kazała wiecznie towarzyszącej jej Kasi wejść do mieszkania. Ta oczywiście weszła ale rezolutnie zamknęła babcię na balkonie, co by rzecz jasna wiatr po mieszkaniu niepotrzebnie nie hulał. Po prostu trzasnęła balkonowymi drzwiami i przekręciła klamkę. Babcia zrobiła co musiała, odwraca się i zdziwiona naciska mocno na drzwi. Niestety. Po drugiej stronie Kasia stoi i się cieszy do niej dosyć głośno. Po chwili jej radość przeminęła, bo poleciała po nocnik oznajmiając biednej babci, że Kasia chce "pupę". To że nocnik przyniosła, nie oznacza jeszcze, że kupa w nim wyląduje, bo cały szkopuł w tym, że jeszcze sama nie potrafi zdjąć sobie spodni i całej reszty. Babcia w rozterce wypatrzyła w sąsiednim bloku jakąś kobietę i energicznie wymachując rękoma przywołała jakoś ją pod balkony. Obecność tej kobitki na wiele się nie zdała, bo gdzie nie zadzwoniła domofonem tam odpowiedziała jej cisza... Kasia w tym czasie zdążyła się już obsrać po pachy a babcia dobrze "przewietrzyć" i najeść stracha myśląc ileż to jej jeszcze przyjdzie spędzić czasu na balkonie i czy czasem jej nieco ponad dwuletnia wnuczka nie wymyśli czegoś równie inteligentnego i niebezpiecznego do zabawy (dziadek w tym czasie poszedł na cmentarz, a namolna i często odwiedzająca teściową sąsiadka akurat w tym czasie postanowiła jej odpuścić). Po kolejnych kilkunastu minutach pojawiła się sąsiadka z jej klatki i brawurowo uratowała babcię z opresji. Na szczęście obu dziewczyn (tj. i babci i Kasi) mieszkanie nie było zamknięte i aż boję się pomyśleć, co by mogło się dziać w innym wypadku. Bo jednak mimo niewątpliwego komizmu tej sytuacji to było niebezpiecznie. Jednak dobrze, że ze szczęśliwym finałem.
Lecę się poogarniać przed snem i postaram się nie reżyserować w myślach jutrzejszego dnia. Zdaję się na mądrość mojego chyba młodszego wiekiem niż ja lekarza i na boży scenariusz. A teraz jeszcze chwilunia z muzyką. Dziś Julia Marcell (dajecie wiarę, że to Polka?!). Trzymajcie kciuki, do przeczytania!
3 mam kciuki siostra! żeby jutro wszystko poszło po Twojej myśli :*
OdpowiedzUsuń