Za bardzo nie wiem od czego zacząć. Ale chyba od plusów ;). Dzisiaj chemią mnie nie uraczyli no i tym samym uniknęliśmy największych korków, jakie zwykle w czasie powrotów z CO są naszym udziałem. Ale to już chyba tyle pozytywów...
Dziś weszliśmy do lekarza, niezmiernie ciekawi wyniku wczorajszej tomografii, ale ten wprawił nas łącznie z lekarzem w lekką konsternację, z której wciąż nie możemy się otrząsnąć.
Opis całego wyniku zajął lekarce przeprowadzającej badanie całe trzy zdania. Szyja bez zmian węzłowych. W klatce piersiowej w porównaniu z badaniem ze stycznia stwierdza się nieco mniejsze zmiany guzowate. Znacznie powiększyły się zmiany ogniskowe w obu płucach. I to wsio. A że badanie przeprowadzała i opisywała sama "szefowa szefów" to nie sposób z nią polemizować. Pewnie i jako szefowej zabrakło jej czasu na jakieś konkrety. Żadnych wymiarów zmian, żadnych konkretów. To wszystko.
I teraz wynikają z tego dwie opcje - optymistyczna, że może to być np. jakiś stan zapalny w płucach lub zwłóknienia "pochemiczne", wtedy dodatkowe cztery abvd załatwią temat, a wersja mniej wesoła a bardziej prawdopodobna, to że należę do 20% ludzi, na których standardowy schemat leczenia nie działa. Lekarz przyznał na wstępie, że zbagatelizował z poprzedniej tomografii zmiany w płucach i się temu bliżej nie przyjrzał. Teraz jeżeli w grę będzie wchodził scenariusz mniej optymistyczny i na płucach rozwija się jakiś nowotwór to czeka mnie zmiana chemii, będzie to chemia tzw. drugiej linii która będzie się wiązała z pobytem w szpitalu (co trzy tyg. na trzy dni). Potem od razu wypalił, że będą mnie przygotowywali do przeszczepu szpiku, z tym, że będzie to pewnie autoprzeszczep (uuu jest i kolejny plus). A znów autoprzeszczep wiąże się z koniecznością spędzenia w szpitalu ok. 4 tygodni (prawdopodobnie bez możliwości odwiedzin, choć o to już nie dopytywałam). Bałam się tego dnia, ale też nie zakładałam takiego obrotu sprawy. Dla mnie szczytem to było już ewentualne dobranie czterech dodatkowych chemii, do czego próbowałam się jakoś przekonać. Miało być tak pięknie, choroba miała się dać łatwo leczyć i po 6ciu miesiącach miało być po wszystkim. Teraz zrobiło się nieco pod górkę i po raz kolejny okazało się, że szanse na zwycięstwo trochę maleją. Jutro lekarz ma się spotkać z radiologami i przyjrzeć się płytce oraz wynikowi prześwietlenia płuc, które jeszcze dzisiaj miałam zrobić. Dodatkowo czekam na termin PET-a, z tym, że czas oczekiwania to jakieś 4 tygodnie (może lekarzowi uda się to jakoś przyspieszyć). A w ptk rano mamy do niego zadzwonić i zapytać co tam wynika z tych wszystkich obserwacji i dowiedzieć się co dalej.
Już po poprzedniej chemii czułam że coś jest nie tak. Wieczorne gorączki, niemal codzienna biegunka, kolki, szybsze męczenie się "byle czym" no i coraz płytsze i częstsze oddychanie nie dawały spokoju. A te wszystkie objawy układają się lekarzowi w jeden obrazek i raczej skłaniają do wysnucia teorii z nowotworem płuc. Ehś, jaszczur okazał się bardzo złośliwy a ja nie doceniłam jego potęgi.
Dziś trochę łez przelałam a teraz tylko głowa boli z tego płaczu.
Dodatkowo w pracy koniec luzu, bo zostałyśmy póki co tylko we dwie i tak ma być przez miesiąc, a to oznacza po jednej osobie na zmianę. Boję się czy jestem gotowa na ten dodatkowy stres i czy dam radę. Z drugiej strony przecież doskonale mi wiadomo, co wymaga zaangażowania a co olania oraz co jest naprawdę ważne, więc jakoś się tym zbytnio nie przejmuję.Z drugiej strony praca ma odwrócić uwagę od gonitwy myśli, które się teraz kłębią w mojej głowie.
A dziś w CO widziałam sobowtóra mojego brata 30lat później... Niesamowite podobieństwo twarzy, całej sylwetki, stylu ubierania wywołało potok kolejnych łez dzisiejszego dnia.
Dobra, starczy na dzisiaj.Chętnym polecam taki oto kawałeczek do posłuchania. Pa.
Zaglądam tu do Ciebie, ciepłe myśli ślę...
OdpowiedzUsuńBardzo dziękuję Tobie Salma i wszystkim tu zaglądającym no i dzięki za wsparcie.
OdpowiedzUsuń