poniedziałek, 6 sierpnia 2012

Kiedy z środy robi się czwartek a czwartek może być ... piątkiem.

Jak na razie mój optymistyczny plan opuszczenia CO w środę na razie legł w gruzach a to za sprawą jakiegoś dziwnie brzmiącego czynnika cd34 który nie jest w ilości pożądanej na tyle, bym mogła być podłączona do tej dziwnej machiny, którą póki co widziałam jedynie na zdjęciach.

Co do pożądanych do aferez wartości wspomnianego czynnika to muszą one wynosić min.10 tys a u mnie jest tego trochę ponad 2tys...Więc bez szaleństw, ale przecież jutro też jest dzień. A tu też i plecy dzisiaj mnie pięknie choć tylko chwilowo zaczynają "rwać", więc środę optymistycznie przesuwam póki co na czwartek. 

A skoro dzisiaj też jako taki względny luz pomijając neupogen i kroplówkę więc ponownie odwiedziłam real celem nabycia jakiś owoców, na które mam niepochamowany wręcz apetyt. Tak naprawdę to miałam ochotę na jakiegoś porządnego śmietankowego loda w grubej  czekoladzie, ale tu poszłam w ślady córki i gdy tylko znalazłam się z nim na ulicy ten w większej nawet połowie miał czelność się złamać i już pozostać na rozgrzanym słońcem chodniku... Dziwić się dziecku, ehś :P

A jak już o dziecku mowa; widziałyśmy się z Kasią w niedzielę. Z ciekawości zapytałam, gdzie jest mama i usłyszałam "w pitaju" a na pytanie "a co mama robi w tym szpitalu Kasia rezolutnie odparła "mama ojoda telezizję!". I słusznie, bo lepsze to niż usłyszeć "mama pi" (w tłum. mama śpi). Wersje Kasi są równie optymistyczne i radosne jak moje, z tym, że chyba do dzisiaj... A wszystko to za sprawą nowych lokatorek w pokoju. Przez weekend byłyśmy z Pati tylko we dwie, od dziś jest nas znów "pełna chata". Pełna 4 osobowa sala samych młodych dziewczyn. A trzy z nas mają zz i to nie w wersji "biorę chemię, działa i nara" tylko już bardziej zaawansowane przypadki. Jedna to leczy już ponad dwa lata i rodzice przywieźli ją w dość kiepskim stanie ze szpitala w mieście X które zaoferowało już jej wszystko i nie ma nic więcej do zaproponowania w tym temacie a druga jest rok po przeszczepie z nawrotem. To trochę daje do myślenia i sprawia, że lajtowe podejście do jakoby szybkiego wyleczenia ziarnicy nieco  się burzy. I znów człowiek się nasłucha, napatrzy, zaduma nad tym wszystkim i na jakiś czas chowa tę całą pewność siebie do kieszeni. Tak to niestety działa.
No ale dobra, nie ma co, przecież plecy trochę szarpią a jutro jest piękny dzień zbióreczki i nowych doznań. A co dalej? Dalej będzie już tylko dobrze ;)

Dobranoc.

P.S Kaziu, dzięki za odwiedzinki, rozmowę i ... za pyszną słodką gruszkę (póki co śliwki i resztę zostawiłam w spokoju bo a nuż z nadmiaru jakaś owocowa biegunka mnie pogoni na tych aferezach a tam takie historie z tego co wiem chyba nie wchodzą w grę ;)  

3 komentarze:

  1. dzień lodowy? ja wchłonęłam dwa!a owoce na tony!
    każdy przypadek jest inny, więc łeb do góry!

    OdpowiedzUsuń
  2. Super, ze wcinasz owoce ;) A tak z ciekawości co serwują w szpitalu? Zwracają uwagę na zdrową dietę?

    OdpowiedzUsuń
  3. jeju ja pamiętam jak leżałam na oddziale chemioterapii i zaserwowali tłuste łazanki z kapuchą....na sam widok myślałam, że bue...ale inni odważni zjadali ze smakiem. Też ciekawa jestem jak jest w innych szpitalach?

    OdpowiedzUsuń