niedziela, 5 lutego 2012

Dziecinada :)

Od tygodnia Kasia na propozycję kąpieli reagowała niepokojącym "NIE". Jak dotąd na wiadomość o kąpieli zaraz leciała po swoją rybkę, wybierała swój płyn do kąpieli i niecierpliwie czekała aż ją rozbiorę. Tymczasem od chwili, gdy nocowała u babci i ta zaserwowała jej kąpiel wraz z myciem głowy, wody zaczęła unikać jak diabeł święconej. Babcia niewprawiona zbytnio w nakładanie szamponu i jego spłukiwanie nie mogła stłumić krzyków wydobywających się z mocno rozeźlonej wnuczki.
Jakoś niedługo potem jej ukochana rybka zaginęła. Od tamtej chwili co dzień bezskutecznie próbowałam namówić ją na wodną zabawę. Wydedukowałam, że przyczyny takiego stanu rzeczy mogą tkwić w:

a) braku rybki
b) mrozie
c) traumie po myciu głowy u babci.

Dziś po tygodniu usilnych poszukiwań jej przyjaciel się wreszcie odnalazł (Kasia schowała rybkę pod siedzenie jeździdełka), przy czym jak już była na właściwym tropie to jeszcze usiłowała wkręcić Michała, by ten co trochę podnosił łóżko do góry, gdyż z pewnością tam jest jej zguba :P.

Zatem dzisiejsza jej reakcja na słowo "kąpiel" była łatwa do przewidzenia i w tym momencie jest znów czyściutkim pachnącym maluszkiem z rybką u boku ;). Nie wiem, czy wszystkie maluchy tak mają, ale ona jak coś weźmie do ręki, to długo nie może tego puścić, a nie daj Boże jak jej się to zabiera. Wczoraj na przykład chodziła cały dzień z kawałkiem ciasta, którego już nie była w stanie dokończyć, ale które wpasowało jej się w rączkę na tyle, że po paru godzinach łażenia z nim przeistoczyło się na  nowo w stan niemalże pierwotny :/
Dziś na przykład zasnęła z książką sporych rozmiarów pod pachą, plastykową miską i oczywiście z rybką. Ale to i tak "lajtowo", bo nie tak dawno pisałam swojej "greckiej siostrze" Bogusi jak zdarza jej się spać z balonem, plastykiem od balona, długopisami, pieniążkami czy ... z miską pełną orzechów. Przy czym te dwa ostatnie to były jak dotąd najgorsze "towarzysze od snu".
Wyobraźcie sobie, że dziecko ma garść pełną drobnych monet, nagle budzi się w środku nocy z wrzaskiem (a potrafi naprawdę solidnie dać czadu), żadne z nas nie wie, o co może jej chodzić, dziecko zanosi się płaczem i coś tam próbuje powiedzieć. Po dłuższych dochodzeniach domyślamy się że chodzi o pieniążki. Więc oboje zrywamy się i zaczynamy grzebać w prześcieradle. Tyle tylko, że jej jeden czy dwa pieniążki nie urządzają, bo ma być dokładnie tyle, ile było (nie wiem, skąd ona to wie), więc poszukiwania się przedłużają. Wreszcie usatysfakcjonowana zasypia. Ehś.
Miska orzechów nie jest wcale lepsza, uwierzcie. Co kładła się z nimi, to orzechy wypadały. Więc grzecznie podnosi się, zbiera mozolnie (a było ich trochę) i znów się kładzie. Historia się powtarza parokrotnie. Szkoda mi dzieciaka, więc cichaczem te orzechy jej ujmuję i kitram gdzieś pod poduszką modląc się w duchu by nie zauważyła. Zasnęła. Zostawiłam jej w misce trzy orzechy. Po godzinie się przebudza, patrzy na miskę a tam "puto". Więc znów szybko ją napełniam, zanim zacznie wylewać potoki łez... Masakra. W końcu zasnęła na tyle mocno, że zostawiłam jej pustą miskę i na nasze szczęście przebudziła się dopiero nad ranem. Pomni tego zdarzenia odtąd orzechy kładziemy daleko poza zasięg jej wzroku. I jesteśmy ciekawi nowych pomysłów :).

Ostatnio od tygodnia "chodziła za mną kaczka". Więc dziś przy niedzieli postanowiłam taki obiad najbliższym zgotować. Stałam nad nią ze trzy godziny doglądając, obracając i polewając. To mięso jest na tyle specyficzne, że po upieczeniu i wytopieniu się sporej ilości tłuszczu zostaje niewiele do zjedzenia i wcale nie są to jakieś specjały. Może sekret tkwi w podaniu. Ja zrobiłam z jabłkami i pomarańczami,ale jeżeli ktoś dysponuje sprawdzonym i dobrym przepisem to proszę o wiadomość:). Choć po dzisiejszym obiedzie po raz kolejny już stwierdziliśmy z Michałem jednogłośnie, że pora zrezygnować z mięsa. Tyle tylko, że to najprostsze do zrobienia i najszybsze do nasycenie (tak mi się przynajmniej wydaje), ale na pewno nie jest zdrowe. No nic, poszperam w sieci i może wynajdę jakieś mądre substytuty.

Na dobranoc spróbujcie "odpłynąć" z takim greckim kawałeczkiem (trochę Grecji gdzieś tam we mnie tkwi, ale o tym kiedyś się nieco dłużej rozwinę). Dziś na tyle. Kalinihta.









1 komentarz: