wtorek, 14 lutego 2012

L'amour? Qu'e est-ce que l'amour?

Dziwne święto. Nie ma tego dnia sklepu w którym by się człowiek nie zaopatrzył w spóźniony ale zawsze prezent dla ukochanego. Wszystkie sklepy chcą mieć w tym dniu swój udział i dostać swój kawałek tortu.

Nawet w banku tego dnia jest super walentynkowe oprocentowanie do pożyczki a jedna z kwiaciarni by "nałapać" więcej klientów i tym samym więcej kasy do każdej róży dodaje ... stringi gratis. Nie rozumiem, dlaczego wszyscy na hurra mamy się tego dnia szczególnie kochać i okazywać sobie miłość. Pamiętam, że jeszcze jako kelnerka przeżywałam tego dnia zawsze horror. Obok 8go marca najgorętszy dzień w każdej knajpie, nawet tej całkiem podrzędnej. Bez rezerwacji zwykle nie ma szans. A ileż romantyzmu w tym publicznym ścisku w knajpie, gdzie zakochanym czas płynie inaczej i nawet godzinne czekanie na posiłek ich nie zraża. Cóż. Ja tego dnia do żadnej restauracji nie zamierzam się wybierać. Kino też odpada. Dla mnie ten dzień jest tak samo szczególny jak każdy inny. Co prawda różę od męża przyjęłam, ale największym prezentem z jego strony było... nie, nie zapeszam, bo do końca dnia jeszcze trochę czasu i jeszcze wszystko może się zdarzyć ;).

Dziś Katarzyna nie dała mi pospać. Mam nadzieję, że pozwoli na to teściowej...
Ehś, jutro... No właśnie. Znów dwa tygodnie zleciało jak z bicza strzelił. Czasami mam wrażenie, że jestem więźniem, który musi się stawiać w określonym czasie by ponosić cyklicznie swoją karę. Tyle, że wciąż nie wiem za co... Dobra, święta też nie jestem, ale i tak to nie sprawiedliwe.
Dzisiaj od samego rana wytrwale żułam czosnek, więc mam nadzieję że nie pójdzie to na marne.
A w ogóle, to powinnam być z siebie dumna. Odprawiłam nachodzących mnie od jakiegoś czasu świadków Jehowy. I nie zrobiłam tego przez domofon (!), tylko face to face ;). Hipokryzji mówimy stanowcze DOŚĆ!:) . Kurcze, mówienie ludziom prawdy prosto z mostu nie jest wcale takie trudne. Jest mała szansa na to, że dostaniesz za to strzała, więc czemu człowiek do cholery zawsze się z czymś czaił...  A może oni tak łatwo dali za wygraną, bo dość mocno chuchałam im tym czosnkiem prosto w twarz?:) Też bym szybko odpuściła :P.  No nic, czekam na następną okazję i wtedy się pochwalę, bądź też nie...
Prawdę mówiąc, nie chce mi się jechać. I już nie chodzi o to, że pewnie będę przez jakiś czas źle się czuła. Boję się, że znów czegoś nie będzie i całe to niekompletne leczenie będzie o d... potłuc. Szkoda mi czasu na farsę. Myślę, że lekarze doskonale zdają sobie sprawę z konsekwencji takiego leczenia, ale robią dobrą minę do złej gry.  Może on/a się akurat wyleczy bez dakarbazyny czy bleomycyny a może nie. I tak raz się żyje. Taka choroba. Lub bardziej taka nasza rzeczywistość.
Ostatnio znów jakiś węzeł wywaliło mi na szyi i nie czuję pełnego komfortu przy oddychaniu. No nic. Poczekam na następną tomografię próbując nie myśleć negatywnie, bo to nie pomoże. Dobra wiadomość to taka, że wreszcie łądnie zaczęła mi się goić ta blizna od portu. W sumie potrzebowała na to niemal trzy miesiące... Ehś, chociaż oszczędzę sobie wizyty i nieprzyjemnych doznań u chirurga :) HURRA! No, to jest jakiś powód do radości i postaram się o tym pamiętać podczas wlewu.
Ciekawe, kogo jutro spotkam na swej drodze w tym mało radosnym miejscu. A może akurat ktoś z Was to czytających też ma jutro "chemiczny dzień"? Jak tak, to do zobaczenia... Chociaż wolałabym w nieco innych okolicznościach. Im nas tam mniej, tym lepiej. Amen.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz