poniedziałek, 1 października 2012

W odpowiedzi.

A wczoraj w kościele zdarzyła mi się kolejna zabawno - kłopotliwa sytuacja ale tym razem bez udziału Katarzyny...

Jest kazanie. Na moje szczęście się okazało długie. Nagle czuję jak mi coś cieknie między nogami. A pech chciał że  postanowiłam wyjątkowo tego dnia założyć jasne spodnie. Zerkam dyskretnie w dół, czy to nie jakieś urojenie. Niestety. Spora mokra plama w tym miejscu w najlepsze się rozprzestrzeniała. Mój Boże, pierwsze o czym wtedy pomyślałam - wczorajsza lewatywa! Nie no, tak bez zapowiedzi w najmniej odpowiednim miejscu się oczyszczam? Znów? Trzeźwo oceniam sytuację. Plama duża, mokra, bez żadnego zabarwienia. Szybko okazało się, że torebka którą trzymałam na nogach była cała mokra i to było źródłem... Kasia ma już mocno zużyty kubek niekapek. Średnio szczelny ale w użyciu. Przechylona w torebce woda znalazła swoje ujście... Wietrzyłam się jak mogłam tylko dyskretnie ale do Komunii się udało ;). Bywa i tak.

A jutro miałam jechać na onkologię. Nie ma miejsca. Ale dobrze mi jakoś na tym wolnym było i wściekłość tak jak Michała mnie nie ogarnia. Nie jutro to pojutrze. Nie pojutrze to... Dzień w prezencie. Szkoda tylko, że akurat dzisiaj Kasia wstała zasmarkana i zakichana. Kicha mi prosto w twarz a na efekty nie trzeba było długo czekać. Kicham i trzęsę się z zimna i ja. Termometr złowieszczo pika i czerwienieje. Inna sprawa, że dzisiejszy dzień wydał mi się najodpowiedniejszy na mycie okien. Niby zabezpieczyłam się jak mogłam. Słońce przygrzewało do południa. Kasię na ten czas oddelegowałam do babci.  W połowie mycia na tę wiadomość Michał wynegocjował ze mną mycie okien tylko od środka... A teraz "zajadam się" czosnkiem i dziwnymi miksturami. Trochę lepiej. Ale cholernie zimno... I ciepło na przemian.  Mam czas do chemii.

A wczoraj od "ziarnicznej znajomej z onkologii" dostałam telefon. Jak zwykle z ważnymi informacjami za które jej za każdym razem jestem wdzięczna i z wiadomością o śmierci dziewczyny z którą kiedyś leżałam na sali. Agnieszka z Łodzi. Nie pamiętam niestety szczegółów jej choroby bo tyle poznałam "przypadków" że prawie wszystkie mi się mieszają. Wiem tylko że też chorowała na ziarnicę. Trafiła do Warszawy po tym jak lekarze w Łodzi nie dawali jej już żadnych opcji na leczenie. W Warszawie jej dali. Okazało się, że na krótko. A leczyła się w Łodzi na to gówno ponad dwa lata. Ja miałam wtedy końcówkę aferez i Aga wtedy trafiła do CO po raz pierwszy. Rodzice przywieźli ją w ogólnie kiepskim stanie. Woda w płucach, jakieś niewyjaśnione puchnięcie ręki która ciągle bolała, wiecznie niska hemoglobina. Pamiętam też, że miała mieć kilka nieprzyjemnych zabiegów jednego dnia. Założenie portu, biopsja szpiku, ściągnięcie wody z płuc. I podobnie jak Aga byłam przerażona widząc jej młodą lekarkę swoją drogą bardzo zaangażowaną w jej leczenie. Miała jej robić biopsję szpiku. Ja chyba bym uciekła, ona dzielnie się oddała w jej jeszcze mało doświadczone ręce.  To było 6go sierpnia. Zmarła teraz na dniach, lat dwadzieścia parę. Nawet się pytałyśmy o wiek, ale nie pamiętam dokładnie.
Kurde. Niby człowiek na niektóre trudniejsze doświadczenia innych powinien zatykać uszy i pamiętać, że każdy przechodzi to inaczej. Nie dołować się. Ale to tak jak wczoraj rozmawiałyśmy z Anią. Nie da się, bo to nas dotyczy. Pacjenci 6go piętra z reguły się znają choćby w widzenia. To jest stale ten sam krąg osób. Od czasu do czasu on topnieje, bo jednak ludzie też zdrowieją od czasu do czasu się powiększa i przyjmuje "nowych członków klubu chłoniaków". Trudno zamknąć oczy i uszy na innych. Trudno w momencie na taką wiadomość się nie zdołować i nie utracić na chwilę sensu wiary w to całe leczenie. Jakoś mi ciężko. Mam przed oczami smutek jej rodziców i jej zmęczenie tą chorobą. Cholernie przykre...

A co do poprzedniego postu i licznych jak na mojego bloga komentarzy. Dziękuję Wam wszystkim. Zwolennikom i przeciwnikom metod niekonwencjonalnych. Każdy komentarz przestudiowałam, dodatkowo sprawdziłam. Każdy ma jakąś wartość. Każdy chce dobrze, tyle że na swój sposób.
Powiem krótko. Wszystko w umiarze. Pisząc o lewatywach nie miałam zamiaru się im poddawać kilka razy na dobę, ani nawet raz na dobę. Na pewno nie po chemiach, nie na "chwilę przed". Ale bezpiecznie, na kilka dni przed przez jakieś dwa dni. Pamiętam o uzupełnieniu flory w odpowiednie bakterie po takim zabiegu. Naprawdę, nikt mi nie powie, że to zobaczyłam w wyniku tego zabiegu ma jakąś dla mnie wartość. Syf, mnóstwo syfu zawalającego jelita. Co do wypłukiwania chemii czyli "lekarstwa". Nie wierzę, że po takim czasie od podania zalegające jej resztki w jelitach pełnią jakąś leczniczą funkcję. Może to głupie co napiszę ale lekarze zalecają po chemii dużo pić, żeby" się wypłukać".  No chyba że ma to inne funkcje a ja się nie dopytałam i żyję z taką wiedzą. Wiedza Tombaka jakoś mi odpowiada i bardziej mnie niekiedy przekonuje od wiedzy lekarzy, którzy po prostu dla bezpieczeństwa bardziej swojego wszystko negują.
A co do ziół. Nie będę ich jednak piła ale przechwycić od taty jakoś muszę, by miał poczucie, że stara się pomóc. Wiem, że to głupie by żył z taką świadomością ale nie mogę zaufać zielarzowi, który mając całą moją historię choroby, wszystkie papiery mówi, że nic mi nie jest i nic nie będzie a w dodatku nie bardzo rozumie, na co mnie leczą, czy na chłoniaka czy ziarnicę (taka wstępna diagnoza była w pierwszym wypisie z lokalnego szpitala ale kolejne papiery wraz z wynikiem histopat. miały czarno na białym napisaną aktualną chorobę). Jak się wyleczę to nie będę taka ostrożna i pewnie sama o jakiegoś zielarza osobiście zahaczę. Z ciekawości.

Coś mi mówi, że ten kawałek leciał już u mnie, ale już dawno go nie słyszałam, a dzisiaj jakoś mnie napadło. To dla chętnych.





26 komentarzy:

  1. łojejku- aleś mnie przeraziła z tą wpadką- oczyma wyobraźni wyłaniał się nieciekawy obraz.. Ty figlarko!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. oj, mojego przerażenia też nie dało się ukryć, uwierz ;)

      Usuń
  2. no wypłukać na pewno się trzeba po chemii, u mnie efekt nie wypłukania to kamienie nerkowe po prostu. Ewa taka moja osobista, nienachalna refleksja póki co w formie zapytania :) Piszesz lekarstwo w "". Nie uważasz chemii za lek?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nessa, i tak i nie. Skoro się temu poddaję to nie powinnam może tak pisać, ale jak dotąd to już któraś z kolei zpudłowana chemia. Wiem, że u Ciebie dobrze zadziałało więc i jesteś zwolenniczką takiego leczenia. Ja trochę za bardzo wnikłam w ten przemysł i podchodzę do tego nieco inaczej. Ale tak naprawdę wierzę, że i mi się uda:) Pozdrawiam!

      Usuń
  3. Odpowiedzi
    1. To nie tak. Wiem że chcą dobrze dla pacjentów, zależy im na skuteczności leczenia i uratowaniu kolejnego pacjenta. Wierzę, że mój lekarz ma takie podejście, bo robi dobre wrażenie. Ale w przypadku leczenia nowotworów idą w schematy. Ja nie spotkałam się z indywidualnym podejściem tylko od razu zaszufladkowana testuję to co z reguły działa na chorych z tą chorobą. A takiego testowania momentami mam dość i boję się każdej nowej chemii i jej skutków. Pozdrawiam.

      Usuń
  4. Oj dajcie juz spokoj! Ewa wierzy w co wierzy i tyle. Kazdy ma prawo do wlasnych wierzen i przemyslen. Jesli chcecie zaglebiac sie coraz bardzij w ten temat pomyslcie czy warto i co tym osiagniecie.
    Zycie jest piekne i sklada sie z wielu wspomnien. Trzeba sie koncentrowac na tych pieknych, zabawnych lub wyjatkowych (jak np olej z sardynek na glowie Kasi).
    Ewus, tylko moge sie domyslac jak sie czujesz z powodu wiesci o twojej znajomej. Pomodle sie za was obie. Sciskam, Ania

    OdpowiedzUsuń
  5. aaaa by the way - pamietasz jak obiecalam, ze pojde oddac krew? No i poszlam. Okazalo sie, ze nikt tu mojej Polskiej krwi nie chce.
    Po przestudiowaniu info w necie dowiedzialam sie, ze europejczycy nie moga oddawac krwi w USA, a amerykanie w europie. Poniewaz mieszkam tu juz prawie dwa lata juz nigdy, nigdzie nie bede mogla byc krwiodawca (no chyba, ze dla siebie, w wypadku wojny lub kataklizmu, albo jesli mnie jakis wampir napadnie ;)). Dziwne, prawda?
    Buziaki

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aniu, fajnie, że jesteś :) I dzięki za szczere chęci:) Dziwny ten kraj, fakt.

      Usuń
  6. Racja. A wypłukanie dotyczy nerek. Muszą jak najszybciej przefiltować truciznę z organizmu. To samo wypłukanie dotyczy też np. kontrastu z tomografii. Pozdrawiam i wracam dalej do cichego kątka.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No to kiedyś i to wiedziałam, ale chemia mi trochę zaciemniła myślenie :) Dzięki i ciepło pozdrawiam!

      Usuń
  7. Ewa zgadzam się z Tobą całkowicie. W jelitach coś co leży długo nie ma już żadnej wartości odżywczej a wręcz przeciwnie jest trucizną. Więc nie ma obawy co do tego, że wypłuczesz jakieś wartości odżywcze czy lekarstwa jak tutaj ktoś pisał.
    Cudowne w Tobie jest to, że potrafisz zachować spokój, nie próbujesz nikogo przekonać do swoich poglądów, czego nie można powiedzieć o większości z nas, którzy skomentowali Twój poprzedni wpis. /Unknown

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Unknown, dzięki za obronę i za linki. Wiesz w czym rzecz. Po przeczytaniu paru książek i zgłębieniu tematu ja niestety też. I myślę że pewne fakty nie są wyssane z palca. Chociaż tak myślę, że czasami lepiej byłoby nie wiedzieć. I wierzyć mocno w to co ogólnie przyjęte. Może by wtedy lepiej działało. Pozdrawiam serdecznie.

      Usuń
    2. błąd - my (wyleczeni) nie wierzymy w to, co - jak piszesz - ogólnie przyjęte. My wierzymy w to, co UDOWODNIONE. Róznica mierzona w milionach lat świetlnych.

      Łopatologicznie? Ok. Mogę Ci pokazać wyleczonych dzięki medycynie konwencjonalnej. Tych wyleczonych dzięki niekonwencjonalnej, niestety, nie znam.

      Usuń
    3. Aniaha troszkę przesadzasz. Wypowiadasz się o medycynie niekonwencjonalnej jak by była nieomylna. Mam Ci podesłać linki do blogów osób które poległy w trakcie tego leczenia? Te osoby wypowiedzieć się nie mogą...

      Usuń
    4. *mała korekta
      Aniaha troszkę przesadzasz. Wypowiadasz się o medycynie *konwencjonalnej jak by była nieomylna. Mam Ci podesłać linki do blogów osób które poległy w trakcie tego leczenia? Te osoby wypowiedzieć się nie mogą...

      Usuń
  8. Strasznie przykro z powodu Twojej znajomej :-( Rozumiem że można się zdołować po takiej wieści ale nie poddawaj się. Skup (jak kolwiek to brzmi ;-P) na tych radosnych i śmiesznych chwilach życia i bij drania :-)

    Χαλαρά Φιλενάδα :-)
    Φιλία πολλά

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jazz, staram się jak mogę, choć to czasami jest cholernie trudne. Ale trzeba iść dalej i mieć przed oczami to, co dobre. Buziaki Odważna Kobieto.

      Usuń
  9. No Ciebie to tylko bic!! Za to mycie okien.Czy naprawde te czyste okna to jakas ambicja dobrej pani domu???
    Siedz na dupie i zajmij sie czyms mniej ryzykownym przy Twoim stanie zdrowia. Pamietaj, ze naprawde musisz sie oszczedzac. Az wyzdrowiejesz. A wtedy pokazesz wszystkim jaka jestes gospodyni.
    Pozdrowienia jak najszczersze, Ewo

    OdpowiedzUsuń
  10. dzielna z ciebie kobitka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. tak naprawdę to straszny ze mnie tchórz, ale nie powtarzaj;)

      Usuń
  11. ewus codziennie o tobie bogu wspomne zebys wyzdrowiala ,a ty wspomnij o mojej siostrze dorotce ktora teraz jest w szpitalu i jest bardzo powaznie chora,widzisz ja mieszkam w stanach a ona w polsce, ciezko byc tak daleko od siebie, ja w szpitalu pracuje i jak tak opiekuje sie moimi pacjetami to mysle o niej a dzis myslalam tez o tobie i duchowo sie wami opiekuje,wierze ze bedzie dobrze, musi byc ....trzymaj sie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. strasznie mi przykro. ciężka sytuacja z bliską osobą na odległość, gdy pozostaje tylko wiara i modlitwa. Ale wiedz Słońce, że to czasem sprawia cuda:)Musi być dobrze i będzie. A do swojej modlitwy od dzisiaj dołączę tę w intencji siostry. Pozdrawiam.

      Usuń