czwartek, 31 maja 2012

Kocham Cię, życie!

Koniec miesiąca w pracy daje popalić. Teściowa wrzuciła mi do torebki świeżo zrobione ciasto a ja nawet nie zdążyłam go ... wyjąć :/
I znów dostrzegam urok piątków i urok zbyt krótkich weekendów.  Jak dawniej.


A dziś uzmysłowiłam sobie, że czuję się coraz lepiej. Ach, jakby tak można się było obejść bez tej chemii. No a co, jeśli tak na mnie działają pestki nasion moreli? Jeżeli to nie szarlatańska metoda tylko najprawdziwsza i najprostsza recepta na raka, która w dodatku działa? I tak niewielu w nią wierzy właśnie przez jej ... prostotę  i ogólną dostępność... Już nie gorączkuję, nie męczę się tak szybko jak jeszcze do niedawna, oddycham głębiej i swobodniej, kolki już tak nie atakują. Byłoby miło usłyszeć od lekarza: "No dobra Pani Ewo, je Pani sobie te swoje pestki przez pół roku, a potem sprawdzimy efekty na kolejnej tomografii. Jeżeli to nie działa, to chemia się Pani nie upiecze..." Coś mi jednak mówi, że to mało realny scenariusz... Szkoda, że nie mam podanych na ostatniej tomografii rozmiarów tych zmian na płucach, w sumie to nie mam podanych żadnych rozmiarów nie będę miała żadnego odniesienia mając przed oczami wynik z PET-a...  A wczoraj zamówiłam sobie witaminę b15 - rosyjski wynalazek, bardzo pomocny w walce z rakiem, jest dobrym "wspomagaczem" witaminy b17 zawartej w tych nasionach, które od paru dni podjadam.
A tak już całkiem serio, to jeżeli już ta chemia będzie naprawdę nieodzowna to nie mogę się jej doczekać. Tak, to nie literówka, bo jestem już bardzo tym wszystkim zmęczona i bardzo zdeterminowana, by ostatecznie wygrać. Chociaż właśnie zerkam w kalendarz i leci kolejny, czwarty już tydzień bez chemii i nie ukrywam, że jest mi z tym cudownie. Boże, jakie wcześniej życie było cudowne a ja nie dostrzegałam jego uroków. Bo życie bez chemii jest cudowne, życie bez strachu jest cudowne, życie bez raka jest cudowne.
Bogi, jeżeli "sekret" działa to właśnie sobie wykombinowałam, jak mogłam na siebie ściągnąć to cholerstwo. Podświadomie bałam się obciążenia genetycznego. I mało tego, nie zostawiłam tego w spokoju tylko pokusiłam się o te cholerne testy w programie "zdążyć przed rakiem", które zresztą nic nie wykazały. Ale samo czekanie na wyniki mogło zrobić swoje. Niby starałam się o tym nie myśleć, ale tak się nie da. Odebrałam wyniki, cała w skowronkach a jakieś parę miesięcy później okazało się że mam raka, który sobie od pewnego już czasu "dojrzewa" i dobrze mu ze mną...
Zatem moja rada - bierzmy życie jakie jest, nie doszukujmy się żadnych chorób, nie bójmy się życia. Zresztą, kto żyje i tak umiera a od czegoś jednak trzeba zejść z tego świata. Prędzej czy później. Cieszmy się tym co mamy i pamiętajmy, że my to i tak mamy zajebistego farta, bo niektórzy mają gorzej i bardziej pod górkę.
Ja jestem szczęśliwa, mimo wszystko... Mam "zawodowego" dzieciaka i wcale nie gorszego męża, rodzinę w której znajdzie się parę osób na które tak naprawdę mogę liczyć, mam przyjaciół, mogę pracować i w miarę normalnie funkcjonować. NO i mam determinację!Czyż nie jest cudownie?! Kocham Cię, życie!
A jak jest ciężko to w uszach mi dźwięczy "hymn" w wykonaniu luxtorpedy i nic nie jest w stanie mnie pokonać :)

A dziś do posłuchania The Shins. Fajny kawałek i fajny teledysk a o dobry teledysk obecnie coraz trudniej. Miłego słuchania! :)


1 komentarz:

  1. Nooo, jak superaśnie, że siostra dostała pozytywnego nakręcenia i że efekty już zauważa :). Wyczekiwałam tej chwili, a teraz niech trwa i trwa i trwa i trwa i trwa :) Ściskacze

    OdpowiedzUsuń