czwartek, 26 stycznia 2012

Strzykawka w ruch.

Obiecałam Kasi, że za brak łez u lekarza wynagrodzę ją cukierkiem (tak tak, w naszym domu to dla niej rzadki rarytas.. Tyle, że babcia mieszka w klatce obok :).


Myślałam, że się dogadałyśmy, ale gdy tylko przekroczyła drzwi gabinetu wpadła w histerię.
Zmiany w oskrzelach i gardle, do tego gorączka, więc bez antybiotyku ani rusz :/ . Do tego syrop, krople, coś na osłonę. Niby nic wielkiego, ale...



Po pierwszej próbie podania dawki leku dałam za wygraną. To nie na moje nerwy. Wyglądało to tak,
że w napadzie szału jakiego dostała na widok strzykawki z lekiem wlałam jej z trudem i bólami z  pół ml, która to ilość nawet nie miała zamiaru być połknięta i szybko została mi zwrócona. Przy czym jej lamentu nie byłam w stanie szybko ogarnąć. Na nic się zdała wizja cukierka na pocieszenie.
Przy drugim podejściu w bólach, ale poszło.  To tylko jedna strzykawka. Do tego dochodzą jeszcze trzy strzykawki syropu i trzy prebiotyku... Może zgłasza się ktoś na chętnego?? Nie mam pojęcia, skąd u niej taki wstręt do leków ale ich dawkowanie idzie wyjątkowo opornie.. Jednak lentilki zrobiły swoje. Nie ma już z jednej trzeciej opakowania...
Wieczór w ramach zmiany klimatu spędza u babci. Już wyobrażam ją sobie z cukrem wylewającym się jej z uszu :P. Nie no, pewnie że przesadzam. Chyba nie jest tak źle. Ale czasem mam wrażenie, że cukierek czy paluszek to też babcia zalicza do posiłków a zjedzenie takiego jest powodem do dumy rzecz jasna.. Mimo wszystko babcie są kochane i bez nich to już by nie było to samo :)




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz