niedziela, 22 stycznia 2012

Wpływ na własne życie.


To interesujące jak niewielki mamy wpływ na nasze życie. Nawet na fryzurę.. Czasami musisz się zatrzymać, wyluzować i zaakceptować to, co przywiało. Mi w ostatnim czasie przywiało sporo, niestety niedobrego.

Niespełna pół roku temu pożegnałam brata- Adama. Już nie ma raju, jak to sobie kiedyś zaplanował ojciec. Bo tak miało być - Adam i Ewa - jak w raju, co prawda wschodnim...



Dwa miesiące po tej stracie okazało się, że hoduję w sobie nowotwór, ponoć z tendencją do bycia bardzo złośliwym.Wierzę, że jestem za łagodna żeby hodować w sobie jakąś wściekłą osę, więc może jak tak spróbowałabym to choćby jakoś zobrazować to wyszedłby z tego jakiś przyczajony jaszczur, który póki co daje szansę na zmianę i obserwuje czy robię postępy bo w przeciwnym razie wypełznie i pokaże swoje drugie oblicze.
Bo faktycznie, z jednej strony to doświadczenie może nie do pozazdroszczenia, z drugiej wiele osób w tej sytuacji traktuje to jako szansę na zmianę "dotychczasowości". Zwłaszcza, jeśli brakowało dotąd sił
i pretekstu do tego. I choć nowotwór wydaje się być pretekstem idealnym to o zmiany niełatwo.

Dziś usłyszałam od znajomego, że psychicznie, to dobrze sobie z "tym" radzę. Zapytałam, co może wiedzieć o mojej psychice. Jedno wielkie brązowe GÓWNO.To smutne, że nawet mój Michał żyje w tym przeświadczeniu. Może stąd pomysł na pisanie bloga. Sama nie wiem.

Dokładnie tydzień temu moje dziecię skończyło dwa latka. Urodzinki zrobiliśmy jej teraz. Nie planowaliśmy wielu osób, ale wyszło inaczej. I choć to tylko dziadkowie z jednej strony, chrzestny z żoną (z bliźniakami w brzuszku :) ) i dwie pary znajomych z dziećmi to jak na nasze możliwości powierzchniowe mieszkania to uwierzcie mi, że sporo.

 Bardzo zaskoczyła mnie obecność w tym dniu dobrej znajomej z którą nie widziałam się - aż strach myśleć ile czasu-bo pokonała jak na nią sporo kilometrów, przywiozła ze sobą zabawnego męża  i cudownego synka Samuela, przy czym przymiotnik cudowny to nie puste słowo, bo on dla nich faktycznie jest cudem boskim, ale o tym nie tutaj mi jest dane pisać. Napiszę tylko, że widok jej sprawił mi tym większą radość, bo ona całkiem niedawno przeszła przez coś, co obecnie przechodzę ja. I się udało, choć wielu -w tym ja, spisali ją na straty i pogrzebali żywcem. I tu Cię Emi muszę przeprosić, ale już Ci to mówiłam.
Kasia miała odśpiewane sto lat po polsku, portugalsku  i hiszpańsku i chyba jej się podobało.
Leandro, mąż Emi też był zadowolony. Po całej imprezie, powiedział, "that was the best and togeother the worst day during his all stay in Poland.." :) Chodziło tu o to, że jako Brazylijczyk nie ma mocnej głowy i zwyczaju picia dużej ilości polskich trunków a o zawartość kieliszka gości jak zwykle mój mąż dbał solennie. Więc noc dla Leandra i moich sąsiadów nie była spokojna, oj nie...

Ehś,  z racji zaganianego weekendu mój pierwszy wpis w tym miejscu muszę z żalem zakończyć.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz