wtorek, 31 stycznia 2012

Szczęśliwa i dumna. Aleee...

Pora zamknąć i posumować to co dzisiaj dobrego i niedobrego za mną.

 

Dziś wyjątkowo mało osób czekało do rejestracji (co prawda ktoś oddał nam swój numerek, ale było ich przed nami zaledwie 58). Oddanie krwi też poszło o wiele szybciej niż ostatnio, a i nierozważnych rozmówców brak ;).




Najważniejsza jednak pierwsza tomografia klaty.
Nie mogę jakoś w to uwierzyć, ale niemal połowa tego ustrojstwa zniknęła!!! Co prawda do badania zgodnie z zaleceniem lekarza nie dali mi kontrastu, więc może ono nie jest zbyt czytelne, ale jakby nie patrzyć na liczby, cały masywny guz zmniejszył się i to sporo :) Pozostałe liczne guzki też nie są już tak dorodne jak na początku, włącznie  z tymi na płucach :))). Oby tak dalej.

No właśnie. I na tym chyba plusów brak.
Dziś sporo się naczekałam do tej pani doktor (poprosiła mnie jako ostatnią pacjentkę na chemię, więc weszłam do niej o jakiejś 12ej). Generalnie nie była zła. Rzeczowa i też małomówna. Nawet mnie nie zbadała, ale w końcu nie jestem jej pacjentką.. Trudno. Nie to nie. Nie będę się komuś ze swoimi węzełkami narzucać :P. Na oddziale chemii sporo czekania na łóżko. Przy okazji nas poinformowano, że dziś nie będzie największego worka z dakarbazyną (!). Powód? BRAK. Na pięć wlewów, które mam za sobą, tylko trzy pierwsze były kompletne. Nędza. W zasadzie to powinno mnie to ucieszyć, w końcu dwie godziny  szybciej będę w domu. Tyle tylko, że na poprzedniej zabrakło z kolei bleomycyny.  Super. A nawet jak się okaże że brakujący lek będzie jutro to oni i tak nie mają w zwyczaju dzwonić i zapraszać na niego pacjentów bo jak stwierdziła lekarka - szpik mógłby być mocno zdezorientowany i jego reakcja byłaby dla lekarza ciężka do przewidzenia. Ciekawe tylko, że w innych miastach tak bardzo tą reakcją szpiku się nie przejmują i uzupełniają w ten sposób pacjentom leczenie (np. w Katowicach).
W ogóle wyszłam stamtąd jakaś skołowana i obolała. Miałam jak dotąd tylko jeden odruch wymiotny, przy wyjściu z oddziału (oj i teraz, gdy o tym Wam piszę). Tyle, że teraz doszły jakieś inne dolegliwości, które mam nadzieję, że szybko przejdą. No i ta bezsilność na nasze polskie leczenie. Nawet nie masz się tam z kim wykłócać, że jest jak jest, bo wszystkiemu jest winien ponoć producent (jedyny zresztą na rynku), więc oni nie są niczemu winni.
Michał to podsumował krótko "chyba chcą tych pacjentów wykończyć, a nie wyleczyć". No bo takie leczenie w dłuższej perspektywie będzie albo przedłużone albo nieskuteczne. Obym się myliła.
Dziś przyszło mi leżeć koło trochę szalonej nauczycielki geografii. Miała nieco specyficzny sposób bycia, ale przy dłuższej rozmowie miła. No i najważniejsze, że czas szybciej zleciał.

Na końcu pielęgniarki skierowały mnie z moją długo gojącą się raną po wszyciu portu do chirurga. Port siedzi pod skórą już ponad 2 miesiące ale szwy nie mają zamiaru się rozpuścić i co gorsza trochę się "babrzą". Mimo, że lekarz i pielęgniarki starały się jak mogły rozładować u mnie stresa wywołanego nieciekawymi odczuciami przy wyciąganiu przyklejonych mocno do strupa nici, to niewiele to dało. Chyba mnie długo zapamiętają, choć i tak byłam dzielna i obyło się bez krzyku ;). Najgorsze, że jak się dalej nie będzie goić, to mam się tam udać ponownie. Nie życzę tego sobie:/ I jeszcze coś do posłuchania. Lubicie?
  Dobrej nocki ;)


1 komentarz:

  1. POWODZENIA I DUZO POGODY DUCHA . JA SAMA MAM 32LATA A JESTEM JUZ PO ZAWALE I OPERACJI GINEKOLOGICZNEJ (MAM ENDOMETRIOZE).STARAM SIE NIE PODDAWAC I MYSLEC OPTYMISTYCZNIE O PRZYSZLOSCI.WIEM JAK CZESTO WYGLADA LECZENIE I Z JAKIMI HUMORKAMI SIE TRZEBA SPOTKAC.WLASNIE STARAMY SIE O DZIDZIUSIA I MAM NADZIEJE ZE WSZYSTKO BEDZIE DOBRZE :O).POZDRAWIAM GORACO I ZDROWKA ZYCZE I DOBRYCH LUDZI I WOKOL .PISZE Z BLEDAMI ZA PONIEWAZ (JESTEM W PRACY-RENTGEN IZBA PRZYJEC,CZEKAM NA PACJENTOW :o))NA TYM KOMPUTERZE NIE DZIALA POPRAWNIE KLAWIATURA.

    OdpowiedzUsuń