piątek, 24 lutego 2012

Królowa kałuż.

Dzisiaj byłam w pracy. Pogadać i przekazać, że ostatecznie wracam ... za miesiąc. Może teściowa  i inni mają rację, że marzec jest takim najgorszym miesiącem, jeśli chodzi o przeziębienia, więc odpuszczę
. Właściwie, to trochę boję się tego powrotu, bo to nie jest tak, że ja tam się rwę na siłę. To nie jest praca lekka, łatwa i przyjemna. I to nie jest praca marzeń. Ale dobrze, że jest. Bo w tym mieście to luksusem jest pracować, niestety.
Boję się stresu, który jej towarzyszy i problemów, do których mogę nie mieć teraz, w trakcie leczenia głowy. Ale ten powrót do normalności też jest wskazany. No i ustawowy czas zwolnienia lekarskiego dobiega końca, choć sugerując się tym ostatnim to mogłabym dopiero i w maju wracać. No nic. Postanowiłam, podałam konkretny termin i mam miesiąc czasu na oswojenie się z myślą o powrocie.
A teraz ... wakacje trwajcie... :/.
A tymczasem złapałam jakieś przeziębienie. Zaczęłam kichać dziś równo z Kasią, więc nie wiem, która którą zaraziła. Oby na kichaniu się skończyło, bo w środę "wycieczka" do mało wesołego "miasteczka". Ehś. Zna ktoś sposób na zatrzymanie czasu (piszcie na maila ewaimi@wp.pl), będę wdzięczna ;). Chciałabym umieć nim tak manipulować, by odpowiednio przyspieszać te nieszczęsne środy a przedłużać czas pomiędzy... Takie tam, małe marzenie...
Z tą cytologią to ogólnie trochę lipa. Na wizycie padło stwierdzenie "by wykluczyć zmiany nowotworowe" co już mi się nie spodobało. No i by je wykluczyć, potrzebne jest leczenie wg. ściśle określonego schematu, potem specjalistyczne badanie i wizyta na której będzie pobrana ponowna cytologia. Więc wszystko się odłoży trochę w czasie i nie jestem w stanie tego przyspieszyć. Lekarka kazała mi tylko nie myśleć o niczym złym i czekać. Oj, w czekaniu to ja nie jestem najlepsza. Ale jak coś, to miejsca dla kolejnego intruza już nie ma! Zajęte!. A jak się już zwolni to jaszczurowatym wstęp wzbroniony. Już do końca i na zawsze! Żadnych jaszczurów, zrozumiano?! No, chyba się dogadaliśmy. Więc jest dobrze.

Wieczorem Kasia zażyczyła sobie wypad na ... kałuże. Więc rada nie rada założyłam jej wypasione kalosze i każda była jej. Głębokość niektórych obie nas zaskoczyła, ale ostatecznie kalosze zdały egzamin. Spacer zwieńczyła ostra jazda wózkiem sklepowym po Biedronce... Ona to uwielbia :/

A na dobranoc i dla rzecz jasna ochotników nastrojowy grecki kawałek jednego z królów tamtejszej sceny
w wersji koncertowej. Stary kawałek, dla mnie pełen uroku.



1 komentarz:

  1. Na greckie klimaty ja ochotę mam zawsze :)
    A w ogóle to następny razem Aderfii jak przyjadę, to po 1 - zamawiam deszcz, ewentualnie pogodę podeszczową z kałużami i chętnie Kasi potowarzyszę :D (tylko muszę się zaopatrzyć w kalosze...), po 2 - zamawiam rajd wózkiem po Biedronce, z Kasią za "sterem" :D i po 3 ostatnie, ale najważniejsze, zdrową i radosną Aderfii :) ŚCISKAM MOCNO :)

    OdpowiedzUsuń