niedziela, 19 lutego 2012

Najlepszego. I na razie...

Adam, w sobotę miałbyś 37 urodziny. Jak żyłeś rzadko komu zdarzyło się o nich pamiętać. Ale nie zapomnę numeru, jaki zrobiła Twoja Justyna naszym rodzicom dokładnie rok temu. Wykręciła do nich nr tel i rzuciła ojcu tekst, że pewnie nie pamięta, ale że Adam ma dziś urodziny i odłożyła słuchawkę. To było mistrzowskie zagranie. Z miejsca ją polubiłam :).



Jeszcze na dwa tygodnie przed Twoją śmiercią, widzieliśmy się, normalnie rozmawialiśmy i nic nie zapowiadało takiego obrotu sprawy. Pamiętam, że nawet oberwała Ci się ode mnie jakaś szorstka gadka o tym, jaki to nieodpowiedzialny jesteś i że pora byś zaczął patrzeć realistycznie na życie. Pożegnaliśmy się jak zwykle. Dwa tygodnie później z Adą, Kasią, Michałem i matulą pojechaliśmy choć na dwa dni na Mazury, by zrobić dziewczynom trochę radości. Zwykle wybór padał na mazurską miejscowość Krzyże, ale tym razem coś mi się uwidziało zmienić krajobraz. Wybrałam niezbyt dobrze brzmiącą miejscowość Zgon. Na drugi dzień nad ranem zadzwoniła mama, że umierasz i lekarze nie dają Ci tym razem najmniejszej szansy. Nie mogłam w to uwierzyć. W końcu tyle razy już się mylili. Od małego chorowałeś, dzieciństwo spędziłeś w szpitalach. Miałeś w sobie tyle chorób, że jak przyszło CI je wymieniać, to Twój słuchacz zwykle nie dowierzał i już w połowie tracił cierpliwość.  Lekarze już dawno dawno temu mówili, że zostało Ci maksymalnie może pięć lat życia. Mimo to, nikt nie traktował Ciebie ulgowo, ja też nie. Z każdym rokiem udowadniałeś jak bardzo lekarze byli w błędzie a my zapomnieliśmy o ich "przepowiedniach". Nawet jak kiedyś powiedziałeś "Ewunia, ja to chyba długo nie pożyję" to to zbagatelizowałam, myślałam, że chcesz przez to zwrócić na siebie uwagę. A ty od środka z każdym rokiem umierałeś. I nie wiem, czy sam do końca zdawałeś sobie z tego sprawę, bo przecież miałeś tyle planów.
Tym razem jakieś głupie przeziębienie sprawiło że po raz kolejny znalazłeś się w szpitalu. I po raz ostatni. Pamiętam, jak byłam na Ciebie zła, że nie raczysz nawet odebrać telefonu. Jak wreszcie przyjechaliśmy do Ciebie, wiedziałam dlaczego. Takiego widoku się nie spodziewałam. Leżałeś nieprzytomny, z jakimiś kroplówkami, z cewnikiem pełnym krwi, tak bardzo nieobecny. Dookoła ja z Michałem, mama, ciocia. Ojciec zastanawiał się, czy warto wracać w połowie z pielgrzymki, bo przecież wyjdziesz z tego... I te teksty ciotki, że trzeba go koniecznie ogolić, bo jak on wygląda i że szkoda, bo taki dobry chłopak z niego był. Był. A ty przecież jeszcze żyłeś a golenie to była z pewnością ostatnia rzecz o jakiej byś wtedy pomyślał. Zwróciłam jej na to uwagę, już nie mogłam jej słuchać. Od lekarki dowiedziałam się, że wysiadły Ci nagle niemal wszystkie organy oprócz serca i że najgorzej jest z wątrobą (WZW które kiedyś w którymś ze szpitali Ci wszczepili w końcu dało o sobie znać). Przychodziłam jeszcze do Ciebie ile mogłam. Nawet rozmawialiśmy, jak miałeś lepsze momenty. Oboje sobie wybaczyliśmy to co nam leżało na sercu. W końcu musiałam wracać do pracy, czego będę jeszcze długo żałować. Na następny weekend znów przyjechaliśmy z Michałem.  Prosiłeś nas o colę, Twój nałóg, tak zabójczy dla Twojej wątroby. Na początku nie chciałam Ci jej podawać, bo czułam się, jakbym wbijała Ci gwoździa do trumny. Nawet Ci to powiedziałam, to się tylko uśmiechnąłeś i przecząco pokiwałeś głową. Już zaczęli Ci podawać morfinę. Było coraz gorzej. Wszystko sprawiało Ci ból, większość czasu zdawałeś się przesypiać. Prosiłam rodziców, by na tygodniu więcej czasu spędzali przy Tobie, to tylko usłyszałam, że obiad sam się nie ugotuje a i perliczki same się nie obsłużą... Dla nich godzina dziennie przy Twoim łóżku to był maksimum ich możliwości. A ty nawet nie mogłeś ruszyć palcem i co chwilę wysychały Ci usta. Wiem, mamy specyficznych rodziców i dopiero wtedy zdałam sobie sprawę, że nie można na nich do końca liczyć. Parę razy udało Ci się ubłagać wieczorem mamę, by pojechała od Ciebie późniejszym autobusem... Dobrze, że mamy jeszcze rodzeństwo cioteczne - Anię z Marcinem i trochę jeszcze osób o otwartym sercu, których udało mi się zebrać przez nk (głównie to Twoi znajomi). Niektórych z nich nie widziałeś już kupę czasu, ciekawa jestem, czy wszystkich udało CI się rozpoznać. Przewijały się koło Twojego łóżka niemal non stop. Pamiętam, jak któregoś dnia dostałam telefon od Twojej znajomej, Basi. Dziękowała mi, że może przychodzić do dawnego przyjaciela gdy ten już odchodzi i co prawda nie może nic już pomóc, ale chociaż potrzymać za rękę. Powiedziała, że te chwile spędzane każdego dnia przy Twoim łóżku w tym czasie dały jej więcej niż wszystkie rekolekcje razem wzięte, że właśnie wtedy zdała sobie sprawę ze swoich niedoskonałości i swojej małości. I z upływu czasu. Wspaniała dziewczyna, cieszę się, że i mi udało się w końcu ją poznać. W Twoje ostatnie sekundy była przy Tobie mama. Odchodziłeś w spazmach, jednak ze śmiechem na twarzy. Myślała, że Ci się pogorszyło i poleciała po pielęgniarkę, a to był już Twój koniec. Mam nadzieję, że pamiętasz o naszej umowie i dasz znać jak TAM coś jest. Ja ciągle czekam...
Opisać Ciebie teraz w kilku zdaniach to wcale nie będzie łatwe. Dopiero po śmierci czytając Twoje notatki, wszelakie zapiski i ostatecznie Twój" testament " poznaję Ciebie na nowo. Dobrze Twoją naturę oddaje wiersz/piosenka, którą sobie gdzieś tam zapisałeś.

Kiedy w piątek słońce świeci
Serce mi do góry wzlata
Że w sobotę wezmę plecak
W podróż do mojego świata.

Bo ja mam tylko jeden świat
Słońce, góry, pola, wiatr
I nic mnie więcej nie obchodzi
Bom turystą się urodził.

Dla mnie w mieście jest za ciasno
Wśród pojazdów, kurzu, spalin
Ja w zieloną jadę ciszę
W ścieżki pełne słodkich malin.

Bo ja mam tylko jeden świat
Słońce, góry, pola, wiatr
I nic mnie więcej nie obchodzi
Bom turystą się urodził.

Myślę leżąc pośród kwiatów,
Przy jęczmienia żółtym łanie
Czy przypadkiem za pół wieku
Coś z tym światem się nie stanie.

Bo ja mam tylko jeden świat
Słońce, góry, pola, wiatr
I nic mnie więcej nie obchodzi
Bom turystą się urodził.

Chciałbym, żeby ten mój świat
Przetrwał jeszcze z tysiąc lat
Żeby mogły nasze dzieci
Z tego świata też się cieszyć.

Bo ja mam tylko jeden świat
Słońce, góry, pola, wiatr
I nic mnie więcej nie obchodzi
Bom turystą się urodził.

Byłeś człowiekiem z pasją. Turystyka, a szczególnie Góry Świętokrzyskie to była Twoja ucieczka, od choroby, niepowodzeń, bólu, samotności.  Kto jak nie ty mógł mieć na telefonie przywitanie "Bóg i Polska dobrem najwyższym" (cały czas ono jest, nic  nie zmieniłam w ustawieniach, chociaż na co dzień z niego korzystam). Profil na nk : Bolek Warszawiak, motorniczy i ministrant. Tramwaje, to Twoja kolejna zajawka, no i Warszawa, chociaż temu ostatniemu się dziwię. Postawiłeś sobie dawno dosyć ambitny cel - odwiedzić każde miejsce w Polsce, które ma statut miasta. Chyba Ci się udało. Motorniczym też nie byłeś, a trochę kilometrów za sterem motorniczego przejechałeś. Udowodniłeś mi, że nie mając ani zdrowia, ani możliwości finansowych można realizować swoje marzenia. Miałeś paru przyjaciół, którzy Cię wspierali. Żałuję, że ja w tak niewielkim stopniu przyczyniałam się do realizacji Twoich pasji. Miałam zawsze dla Ciebie zbyt mało czasu, zbyt byłam niecierpliwa by słuchać Twoich licznych przygód, zbyt zajęta swoim życie. A Ty tylko chciałeś pogadać z siostrą...Ty zawsze miałeś dla mnie czas. Pamiętam, jak żaliłam się Tobie  po porodzie na rodziców, że dla nich najważniejsze to jak wnuczka będzie miała na imię. Nie to, czy jest zdrowa, czy jak ja się czuję. Pocieszałeś jak mogłeś. Oni tacy są. Teraz już wiem. Nawet po mojej diagnozie ojciec zadzwonił jak gdyby nigdy nic z tekstem : "no, bo poza tym, że tam trochę niedomagasz, to reszta, wszyscy zdrowi?" Tak tato. Wszyscy zdrowi.  Ich nic już nie zmieni. Mają swój świat i jest im w nim dobrze. 
Zawsze mogłam na Ciebie liczyć. Jako starszy brat, dałeś radę, naprawdę. W dzieciństwie wszystko brałeś na siebie. Mieliśmy masę chorych pomysłów, które rodziców wprawiłyby nieraz o zawał, ale nie musieli o niczym wiedzieć. Pamiętam, że jako młody chłopak miałeś spore powodzenie u dziewczyn. Parę młodzieńczych wybryków skończyło się wielokrotnym złamaniem ręki. Po prostu normalny, szalony chłopak. Potem zdrowie zaczęło niedomagać, rodzice fiksować na punkcie wiary. Ja uciekłam, bo tam nie byłabym w stanie wytrzymać. Ty nie miałeś wyjścia, zostałeś. Ale i tak, co się widzieliśmy, to zawsze miałeś głowę pełną szalonych pomysłów na życie. Trochę Cię za bardzo sprowadzałam na ziemię. A przecież miałeś tylko to, marzenia. Cieszę się, że na koniec spotkałeś bliską Twojemu sercu dziewczynę.  Ledwo się poznaliście, a ty zażyczyłeś sobie, by na Twoim pogrzebie zagrała marsza żałobnego. Już wtedy wiedziałeś? Grała go wraz z organistą i płakała. Od Ciebie przejęła zajawkę na turystykę i zamiłowanie do Gór Świętokrzyskich. No i głęboką wiarę w Boga. Czy ty wiesz, że ona nie zamierza nikogo szukać, że prawdopodobnie nie będzie już "następnego"? Cenię ją i jestem jej wdzięczna za to, że po prostu pojawiła się w porę w Twoim życiu, ale czasami ciężko mi się z nią rozmawia. W każdej rozmowie jest tyle Waszych wspólnych wspomnień, że ja jej słucham i lecą mi łzy. Nigdy Cię nie przestanie kochać i nigdy o Tobie nie będzie w stanie zapomnieć. Zresztą chyba ma tak każdy, kto miał Cię okazję poznać. 
Na pogrzebie, było mnóstwo osób starszych, bo z nimi też miałeś dobry kontakt. Sam potrzebowałeś pomocy a pomagałeś innym. Potrafiłeś podzielić się wszystkim z każdym. Jak mi powtarzałeś, nie sztuką jest dać komuś to co nam zbywa, sztuką jest dać to, czego brak będziemy odczuwać. Raz pamiętam, że nawet zdjąłeś swoją kurtkę i oddałeś bardziej potrzebującemu, choć zawsze byłeś zmarzluchem. 
Zresztą, dużo tego było. I nie chodzi tu o to, że po śmierci ma się tendencję do gloryfikowania zmarłego.Taki byłeś. I nawet to co ksiądz powiedział o Tobie na pogrzebie, że nigdy nie usłyszał z Twoich ust żadnego złego słowa wypowiedzianego w gniewie to była prawda. Zawsze spokój na twarzy, a złość i bezsilność dusiłeś w sobie. Boję się tylko,  że ja w roli siostry się nie sprawdziłam. I zawsze mnie to już będzie "gryzło". Twój testament i Twoje zapiski zachowam dla Kasi, mam nadzieję, że uda mi się kiedyś choć kawałek Ciebie jej zobrazować. Szkoda, że była taka mała jak odchodziłeś, choć musisz przyznać, że w tym dniu zachowała należytą powagę chwili ;).

Tak dla ciekawości, może to i przypadek, ale jakieś dwa tygodnie po odejściu Adama zabrał się za nim i ... nasz kot. Nagle na tyle mu się poważnie zachorowało, że weterynarz nie był w stanie mu pomóc. I wyszło zupełnie jak w tym wierszu Szymborskiej " Umrzeć - tego się nie robi kotu (...)"

Do mnie sam fakt straty brata dotarł nieco z opóźnieniem. Najgorzej było w Wigilię, najgorzej jest wieczorami, jak ożywają wspomnienia i budzi się sumienie, najgorzej jest jak przeglądam wspólne zdjęcia.  I najgorsza jest ta niewiadoma, czy my naprawdę się jeszcze zobaczymy. Trzymam się jednak myśli, że tak i wtedy na pewno dłuugo sobie pogadamy. O ile nie trafię "poziom niżej" ;). 
Adam, ciężko mi jest pisać przez łzy, więc póki co skończę słowami Justyny " nie przegrałeś swojego życia, Ty je wygrałeś" i poczuciem, że miałam wspaniałego brata.
A słowa wyryte na Twoim grobie (też zresztą spisane z Twoich notatek) niech dopełnią reszty : 

Ty masz wytrwałość: i zniosłeś cierpienie dla imienia megoniezmordowany (...)

Dla chętnych piosenka do posłuchania, przesłana ostatnio przez Justynę:

 ukojenie  

1 komentarz: