piątek, 25 maja 2012

Lekcja pokory i slow life.

No i wszystko jasne. Jeszcze do wczoraj nie byłam przygotowana na wersję pesymistyczną ale zaczęłam sobie układać w głowie wszystkie możliwe scenariusze, co by mnie nic nie zaskoczyło. Pewnie i tak wiele mnie jeszcze zaskoczy, bo pojęcie o tym co mnie czeka mam raczej blade...
Z lekarzem rozmawiał telefonicznie Michał, ja jakoś nie chciałam. Tak zresztą ustaliliśmy i tak zostało. Co dalej? Okazuje się, że jednak moim udziałem będzie scenariusz mniej optymistyczny, choć nie tak czarny, jak mi się na początku wydawało. ABVD był moim sprzymierzeńcem do czasu, teraz ma nim być DHAP (prawdę powiedziawszy nazwa miła dla mojego ucha nie jest, ale ważne, by działało). Są zmiany w płucach a od stycznia guzki powiększyły się tam dwukrotnie i mają coś ok. 3 cm (określenie użyte w tomografii jako "znaczne" już tak nie straszy...) Dalej mamy do czynienia ze złośnicą o nazwie zz ( nie z rakiem płuc), tyle że Jaszczur przyczaił się teraz na płucach i póki co tam się rozprzestrzenia.
Kolejny standardowy schemat leczenia w przypadku gdy chemia nie działa to wspomniana już chemia drugiej linii z trzydniowymi wlewami co trzy tygodnie (ehś, uwielbiam być traktowana standardowo.... )
W trakcie tej chemii mają mi pobierać komórki do przeszczepu, który planują po jakiś 4ech kursach. Na razie mam czekać na telefon z terminem PET-a który ponoć lekarzowi udało się przyspieszyć. Potem od razu chemia.
Znów mam poczucie, że znalazłam się w punkcie wyjścia. Kolejna niespodzianka od losu. Widocznie niewiele się nauczyłam z tej lekcji. Teraz dostaję mocniejszego kopniaka na otrząśnięcie się i wyciągnięcie wniosków, które mają się jednak przełożyć nie tylko w teorii ale i przede wszystkim w praktyce. Nie wolno nam nigdy lekceważyć przeciwnika, bo w momencie gdy wydaje nam się, że jest pokonany, może dać o sobie znać w dwójnasób.
Myślę, że po weekendzie zdołam ochłonąć i na dobre oswoić się z tym, co nas czeka. Póki co chodzę do pracy, która daje czasowe zapomnienie. Trochę męczą mnie częste kolki i problemy z oddychaniem, ale oby tylko nie było gorzej. Już nie chodzę szybko, nic nie robię szybko bo nie jestem w stanie. Zipię jak staruszka, więc potem muszę dłużej odpoczywać co nie jest oszczędnością czasu a wręcz przeciwnie ;). Już nie jestem w stanie iść pieszo do pracy, bo musiałabym wyjść godzinę wcześniej. Rower też raczej odpada, zatem musiałam się przesiąść do czegoś bardziej zautomatyzowanego :/

Tata zrobił nam wszystkim niespodziankę, bo wyrósł tutaj nagle jak spod ziemi. Usilnie staram się go wysłuchać i zrozumieć, bo mówi dziwnym językiem o dziwnych dla mnie rzeczach. I mimo, że jego obecność może i zbytnio nie pomaga, jednak doceniam jego gest.

W tym miejscu kończę mojego posta, bo moje siedzenie przy kompie chyba nie pozwala mu zasnąć. Pisałam już że Skin zawsze była i jest genialna?;).





Strzałeczka i radości z nadchodzącego weekendu!


4 komentarze:

  1. Wiara w sukces to już połowa drogi do wygranej. Sił życzę, z całego serca.

    OdpowiedzUsuń
  2. Dzielna bądź, złe dni zawsze mijają

    OdpowiedzUsuń
  3. Moja Adrefii najdroższa, jestem z Tobą zawsze całym serduchem i myślami. Jak nessa napisała "złe dni zawsze mijają".
    Pamiętam pewną opowieść,a może przypowieść (nie wiem), w każdym bądź razie w Kościele ksiądz opowiadał o pewnym królu - nie pamiętaj jej dobrze, więc przytaczać nie będę, ale znalazłam ją w internecie, jak się okazuje jest to przypowieść o pierścieniu z nauk Osho: http://mojajoga.wordpress.com/2011/01/13/przypowiesc-o-pierscieniu-panowanie-nad-nastrojami/
    Tak, więc Ewuniu pamiętaj, że to też minie i się nie dawaj, bądź silna.
    Ściskam mocno.

    OdpowiedzUsuń
  4. Wiara mi się troszkę podkopała, rokowania topnieją ale faktycznie to z pewnością minie. Co by dalej miało nie być. Dzięki Wam dziewczyny.Ściskacze.

    OdpowiedzUsuń