poniedziałek, 19 marca 2012

Czy to ja czy nie ja...

Oj, coś ta wiosna chyba nam się rozmyśla. Przyzwyczajona do pięknej, weekendowej aury dziś przyszło zimowe o/t/rzeźwienie. Rano poszłam tylko z dzieckiem po zakupy i na rekolekcje, ale efekt porannej pogody jeszcze długo się utrzymywał...
Brr. Jakoś po tym spacerze czuję się trochę podziębiona i zapewne dziś długo nie będę mogła się wydostać spod gorącego prysznica. Mimo przejedzenia wieczorną pizzą chyba sięgnę po  "kanapkę wstydu" (kromka chleba z dużą ilością czosnku przykrytym jakimiś smakowitymi "gadżetami" :) ).
W sobotę jakoś nieopatrznie w pośpiechu i bez zastanowienia wyleciałam po coś do teściowej z ledwo co ogoloną głową czym sprowokowałam dziwne spojrzenia sąsiadów - pech chciał, że na tak cudną pogodę wyległy co bardziej  "plotkotwórcze" sąsiadki, ale było już za późno na odwrót. Skoro ja to jakoś przeżyłam, to one też... Gorzej, bo w nd zapragnęłam nagle mieć włosy i sięgnęłam po zakupioną i nigdy nie noszoną blond perukę wyboru męża, przy moim skromnym współudziale. Dodam tylko, że peruka jest kompletnie inna od mojej normalnej, naturalnej fryzury i koloru włosów :/ Kupiliśmy ją jakoś po pierwszej chemii,  kiedy od lekarza usłyszałam, że po TEJ chemii to na swoje włosy nie ma co liczyć...Może dlatego tak ciężko mi się do niej przekonać, że jestem w niej kompletnie niepodobna do ... siebie...  Wybierając ją, stwierdziłam, że przy okazji choroby może czas zaszaleć z głową i zdecydować się na inny kolor, w którym wg zapewnień męża i fryzjerki z onkologii jest mi do twarzy... Ja osobiście nie jestem co do tego przekonana a i zresztą mina teściowej i brak komentarza z jej ust wystarczyły do tego, bym jej nie założyła :). Teraz wiem, czemu osoby decydują się na perukę nie różniącą się zbytnio od ich prawdziwych włosów... Ja przy wyborze peruki poszłam na całość.  Po piątkowej wizycie u fryzjera jak tylko patrzę przypadkiem w lusterko ( zerkam w niego naprawdę tylko przypadkiem) to widzę tam ... Adama. Uzmysławiam sobie, jak bardzo bez tych włosów jestem do niego podobna. Trochę zażółcona cera i te wielkie smutne brązowe oczy. Dziwne, ale mam taki wyraz twarzy, nawet jak mi się wydaje, że jest w miarę "pogodny" to zaraz słyszę coś w stylu "nie smuć się" albo "uśmiechnij się", co mnie raczej dobija a nie skłania do uśmiechu. Jedyne co to mieć uśmiech od ucha do ucha, ale nie zawsze tak się da..
Tak więc w niedziela była"dniem wyjęcia peruki z pudełka" ;) .Musiałam ją na głowie lekko spiąć i związać, bo miałam wrażenie, że rozmiar mojej głowy nie ma końca :). Strasznie dziwnie się czułam. Dziesięć razy się rozmyślałam ale ostatecznie wyszłam jako blond żona blond dziecka i blond męża - ot, taka typowa "szwedzka rodzinka " :). Ledwo co otworzyłam drzwi od klatki - sąsiad z sąsiadką :/. Spojrzenie pełne konsternacji, ale odpowiedzieli na moje "dzień dobry". W drodze do kościoła już było mi wszystko jedno :) . Po kościele spotkaliśmy trochę jak mi się wydawało "niewtajemniczonej" rodzinki. O dziwo nie komentowali mojej "nowej fryzury", co mnie trochę zaniepokoiło i zgodnie z Michałem stwierdziliśmy, że "oni już muszą wiedzieć". Jak się dzisiaj okazało to nie wiedzieli, ale sami wydedukowali, gdyż jeszcze dwa tygodnie temu widzieli mnie w kościele z krótkimi włosami ;). Więc albo Michał zmienił partnerkę, ale skoro nie, to przecież nie mam takiej fanaberii by doczepiać sobie włosy dla urody i pewnie coś jest na rzeczy. Ehś. Nie do końca przemyślałam strategię ale dwa tygodnie temu nie przypuszczałam, że założę perukę na głowę. Jak ją miałam na sobie dłużej niż godzinę, to nawet się jakoś udało mi do niej przyzwyczaić. Zasadniczo wolę zakładać taki mini turban ale teraz wiem, że jak coś, to i nie będę miała większych oporów do koloru blond :). Cholera, gorzej z tymi sąsiadkami, bo póki co to widziała mnie tylko ta parka... Ale ostatecznie to co tam mi szkodzi być świadkiem kolejnych zdziwionych spojrzeń :) Nawet ostatnio tak sobie stwierdziłam, że ci, co się w końcu połapią, że to nie fanaberia tylko może choroba (będą i tacy) to niech wiedzą, że z takich chorób się wychodzi... Bo nadal panuje jakieś przeświadczenie, że nowotwór to tylko brak nadziei i czekanie na śmierć. Taki człowiek zobaczy, że jednak sąsiadka żyje i ma się dobrze, że nawet z peruką jej do twarzy (oby) i że widocznie czasy się zmieniły tudzież cuda się zdarzają. Taka krótka lekcja krótkiej i mam nadzieję skutecznej walki z rakiem :).
Dziś i jutro ten cholerny zastrzyk. W sumie nie cholerny, bo przecież prawie nie boli a i nie jest to neulasta po której przez trzy dni ledwo chodziłam, tylko "super fantastyczne zarzio", więc chwała mu za to a raczej lekarzowi, że mi nie wypisał tamtego specyfiku.
Na koniec kawałek, który "chodzi" za mną parę dni i kompletnie nie ma związku z tematem posta ani tym bardziej z jego treścią, no ale "chodzi" więc cóż poradzić :) Kto chce niech posłucha :)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz