środa, 7 marca 2012

Rak? To good luck...

Dzisiaj może trochę o reakcjach otoczenia na moją chorobę. Wiem, że bloga czytają też osoby dotknięte zz. Nie wiem jak to u Was, może podobnie a może całkiem odwrotnie. Ale u mnie jest różniście.

Ostatnio ktoś mi powiedział, że gdy osoba zdrowa dowiaduje się o nowotworze u kogoś kogo zna, to współczuje i jest jej żal ale zaraz potem przychodzi dziękczynna myśl, że całe szczęście że to nie dotknęło jej samej lub jej bliskich, jej rodziny. I że nie da się być w dzisiejszych czasach Chrystusem i wziąć cierpienia całej ludzkości na siebie. Życie toczy się dalej... Racja. Zgadzam się i nie oczekuję okazywania na każdym kroku współczucia. Reakcja chyba najzupełniej normalna, też bym była wdzięczna, gdyby mnie nie "naznaczono" tym gównem. Tyle, że reakcje osób wydawało by się bliskich lub tych, o których myślałam, że mogę liczyć na wsparcie mnie kompletnie zaskoczyły. Nie powiem, dostałam sporo ofert pomocy i spotkałam się z autentyczną troską i zainteresowaniem. Ale też i paru wydawać by się mogło dobrych znajomych właśnie przez tę chorobę straciłam.
Staram się być ostrożna w wyborze osób, które informuję. Pierwsza reakcja to niedowierzanie i zapewnienia o kontakcie. Potem cisza, którą ciężko mi jest przerwać, bo nie chcę się narzucać i przypominać o sobie.Jedna z koleżanek po dłuższej ciszy napisała mi, że przykro jej, ale po prostu nie wiedziała jak zareagować, nie wiedziała co dalej z tym fantem ma zrobić. I cenię ją za szczerość, która wystarczyła by przełamać blokadę. Bo oczekuję tylko zwykłego kontaktu jak dotąd. Zwykłego głupiego "co słychać, jak idzie, jak mała" ? Zwykły, najzwyklejszy pod słońcem kontakt jak dotąd. Przez chorobę straciłam trzy dobre kumpele. Niby niedużo, ale jeżeli uważałam je za "dobre" to jest to dla mnie sporo. Jedna z nich w przypływie żalu oferowała nawet jakby co swój szpik. Po czym na tym się skończyło. Sporo deklaracji, zapewnień i cisza, która prawdopodobnie już nigdy się nie skończy. Inni z kolei gdy tylko się dowiedzieli, to przy każdej okazji pytają Michała, co tam się dzieje, jak tam i dają mnóstwo dobrych rad. A jak ja się pojawiam jest cisza w tym temacie. Jak gdyby nigdy nic. Rozmawiamy o wszystkim innym tylko starannie omijany jest temat choroby. Może to i dobre ale też i trochę takie naciągane. To tylko zwykłe głupie pytanie, które tak ciężko przechodzi chyba przez gardło. Pytanie o samopoczucie.
Ostatnio jedna z ciotek, która widziała mnie po raz pierwszy od zachorowania stwierdziła z pewnym rozczarowaniem w głosie, że "gdyby nie włosy, to nie widać po Tobie choroby" :). Cóż, ja tam się cieszę. I wiem, że mam dużo szczęścia jak dotąd w tym wszystkim. I oby tak dalej.  I taki mały apel do tych zdrowszych ;). Nie bójcie się pytać, zagadywać, a przede wszystkim nie zrywajcie kontaktu. Bo zwłaszcza na początku, jak człowiek się dowiaduje że jest chory, to bardzo się boi i liczy na wsparcie. Najgorsze gdy słyszysz diagnozę i nie wiesz co dalej. Z czasem strach mija, choć niecałkowicie. Ale dzisiaj spotkało to mnie, jutro może Ciebie, choć tego absolutnie nie życzę NIKOMU. I NIGDY.
A w warszawskim CO działa nawet jakiś wolontariat. Ludzie w specjalnych żółtych koszulkach mogą z chorym  pogadać przy herbacie czy przy łóżku, pocieszyć. Tyle, że ja osobiście nigdy takiej osoby nie widziałam, a były momenty, że takiej rozmowy bardzo potrzebowałam. Przychodzi czasem kryzys. Załamka. Bardziej chyba tym co widzisz dookoła niż własnym stanem. I fajnie byłoby pogadać o tym z kimś zupełnie obcym, ale kimś, kto "siedzi w temacie". Z kimś, kto obiektywnie patrzy na to wszystko i może ma do raka większy dystans. A może nie.

Kasia całą zeszłą noc wymiotowała. Ja w dzień też się czułam kiepsko, a wieczorem to już całkiem fatalnie. Oprócz biegunki, bólów żołądka i chęci wymiotów doszły jakieś dreszcze. Siedziałam w domu opatulona w kurtkę z kapturem na głowie, bo dosłownie marzły mi uszy mimo okręconych na full grzejników.Michał nakarmił mnie kroplami żołądkowymi, połknęłam dwie aspiryny i dziś już jest znacznie lepiej. Wiem, że trzeba się wystrzegać wszelkich przeziębień, więc nawet jak czuć już w powietrzu wiosnę, to ja wciąż uparcie w kurtce zimowej, czapce i jeszcze naciągniętym kapturem łażę po ulicach. I długi gruby komin na szyi jakby było mało. Widocznie jest mało, bo odporność teraz słaba :/. U Kasi została teraz biegunka i brak apetytu na cokolwiek. Mam nadzieję, że też szybko wróci do formy.

Na koniec kawałek, który leciał ostatnio w rdc i od razu wpadł mi w ucho. Ma coś kobitka w głosie. I kawałek w fajnym klimacie. Posłuchajcie :).

http://www.youtube.com/watch?v=cE6wxDqdOV0&ob=av2n



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz