niedziela, 25 marca 2012

Wpadka.

Już niemal po weekendzie. Cieszę się z odwiedzin gości, chociaż momentami było ciężko i musiałam wykrzesać z siebie dużo cierpliwości, zwłaszcza jeżeli chodzi o mojego tatę...

Tylko czekałam jak Justyna  (przyjaciółka Adama) powie mi jak bardzo jestem teraz do niego podobna. Długo nie musiałam czekać, bo krzyknęła to niemalże na przywitanie (ostatni raz widziała mnie przed chorobą).
Ogólnie ten weekend jakiś ciężki dla mnie i nie tylko. O głupstwo oberwało się Michałowi, który temat pociągnął a potem poczuł się kompletnie niewinny. Wiem, jestem złem wcielonym, który się uaktywnia w najmniej spodziewanym momencie i którego w ogóle lepiej nie zaczepiać i omijać z daleka. Czasami myślę, że faktycznie tak byłoby najlepiej, dać wszystkim spokój, którego tak pragną i pójść swoją ścieżką. Mam nadzieję, że każdy z nas czasem tak ma i nie jestem wyjątkiem, bo jeśli się mylę, to znaczy, że nie jest dobrze. Wiem, że czasami muszę schować honor do kieszeni i podać rękę jako pierwsza, ale to nie jest takie proste, zwłaszcza, jeśli odnoszę wrażenie, że zawsze pierwsza to robię. Nieważne. Zresztą najlepiej napisał na ten temat swego czasu Różewicz " (...) kaleczą się i dręczą milczeniem i słowami, jakby mieli przed sobą jeszcze jedno życie ...". A pewności co do drugiego, wiecznego życia nie mam. Więc muszę posypać głowę popiołem i ... przeprosić. I nie tracić energii na gniew.
Tytuł niejednego może wyprowadzić w pole. Otóż nie chodzi o pierwsze skojarzenie, wywołane tym słowem. Dziś w kościele była komiczna sytuacja. Na mszy chrzcielnej, jakoś na parę minut przed końcowym błogosławieństwem dzielne jak dotąd chrzczone dziecko się rozpłakało na tyle, że tata z nim po prostu wyszedł z kościoła. Nie poszedł na chwilę do Zakrystii, tylko najzwyczajniej gdzieś daleko pod kościół a nawet śmiem przypuszczać, że do samochodu (bo wiatr wiał niemiłosiernie). Pora błogosławieństwa, ksiądz patrzy, dziecka nie ma, ojca też. Zaproponował matce, żeby ich znalazła. Matka cała w pąsach wybiegła na swoich głośno stukających obcasach odprowadzona spojrzeniem każdego uczestnika mszy. A wszyscy z księdzem na czele stoimy i czekamy... Chrzestni przed ołtarzem, ledwo co wstrzymywali śmiech. Wiadomo - głupia sytuacja. Ksiądz zaczął rozwijać w między czasie wątek o duchowej adopcji nienarodzonych, ale temat się skończył, ich dalej nie ma. Pewnie każdemu przeszło przez myśl, że matka ze wstydu już też wrócić nie zamierza. Stoimy wszyscy i czekamy... Po dobrych paru minutach takiego wyczekiwania, ksiądz mimo szczerych chęci złamał się i udzielił błogosławieństwa samym rodzicom chrzestnym. Reszta "ekipy" w akompaniamencie stukotu obcasów matki dziecka dołączyła w momencie jak ksiądz robił w tył zwrot i schodził z ołtarza.. Zmieszani rodzice wyszli na samym końcu z kościoła. Pewnie będą długo wspominać chrzest swojego dziecka :). Mnie by jednak na ich miejscu korciło, żeby udać się na zakrystię po to nieotrzymane błogosławieństwo, oni raczej tego nie zrobili, ale pewności nie mam. To tyle tytułem wpadki, nie mojej zresztą. Ale śmiesznie wyszło.
Zresztą ja też zaliczyłam ostatnio jedną. Sąsiadka z bloku obok ma dziecko w wieku naszej Kasi. Dzieciak mimo młodego wieku (dwa latka) ma wszystkie ząbki w kolorze black. Dosłownie. Nie wiem, ale to chyba wina zaniedbania choć niewykluczone że to może jakaś choroba w co jednak wątpię. A wątpię, bo co je widywałam, to dzieciak wiecznie coś słodkiego "memłał". A to lizak, a to cukierek, a to batonik. A na moje pytanie, czy czyści małej ząbki (gdy ta miała roczek) matka dziecka odpowiedziała, że takiemu małemu dziecku nie ma takiej potrzeby. I teraz gdy się spotkałyśmy z naszymi pociechami, w momencie jak kobitka prezentowała mi zęby dziewczynki bez zastanowienia powiedziałam na głos do Kasi :"widzisz Kasiu jakie czarne ząbki ma dziewczynka? Jeżeli nie będziesz myć swoich, to też takie będziesz miała...". Mina matki dziecka i moja po fakcie bezcenna. No nic, śmiem przypuszczać, że Kasia nauki nie wyciągnęła a ja tak i  już nie mam co do nich podchodzić jak je zobaczę pod blokiem. Ehś, c'est la vie :/ .
Wieczorem byliśmy na jakimś dziecięcym pokazie - trochę śpiewania, trochę tańczenia. W sumie to fajne jak dzieciak od najmłodszego łapie do czegoś bakcyla i idzie w tym kierunku. Albo chociaż jak szuka czegoś w czym mógłby się odnaleźć a nie siedzi tylko w domu przed komputerem czy telewizorem. Brawa dla tego dziecka i dla rodzica, który go zachęca, często"podrzuca" na jakieś zajęcia i wreszcie wspiera dzieciaka chociażby przez swoją obecność na takich występach. To się liczy. Ale najważniejsze, to musi się chcieć.
Na koniec lekki kawałeczek Reginy Spector do posłuchania (jej pięć minut co prawda może i minęło, ale kto by na to patrzył, jak muza wciąż dobra ).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz