niedziela, 17 czerwca 2012

Miało być pięknie a wyszło...

"Smuda narodowa" trwa jak to napisał jeden z dzienników. Chłopaki nie udźwignęli presji i chyba nie zaskoczyli. Mieli farta od samego początku, ale nie potrafili go wykorzystać.
Znaleźli się w najsłabszej grupie. Nie pomogło. Sędziowie byli im przychylni. Nie pomogło. W meczu z Grekami tyle niewykorzystanych sytuacji... Z Rosjanami fart. A z Czechami genialne, choć niestety bezbramkowe pierwsze 30 minut. Potem zabrakło sił, farta, umiejętności, mocnych nerwów, bo na pewno nie  wiary kibiców w naszych. Tyle że kibice, nawet jako ten dwunasty zawodnik meczu nie wygrają. Dali z siebie wszystko w przeciwieństwie do piłkarzy. Nawet jakoś się nie złościłam po końcowym gwizdku. Tylko jakiś taki żal pozostał i smutek, że to już koniec emocjonowania się piłką. Kiepsko dla turnieju jak gospodarze wcześnie odpadają, ale co zrobić. Chociaż po raz pierwszy nasi piłkarze nie muszą wracać do domu... Ciekawe, czy Lato będzie miał na tyle honoru by w końcu odpuścić i przyznać się do porażki. Pora wreszcie zainteresować się tymi, którzy naprawdę na to zasługują, czyli naszymi siatkarzami. Znów rozwalili Brazylię. Brawo chłopaki. Jak tak dalej pójdzie, medal w Londynie jest Wasz. Tylko pozostanie kwestia koloru...

Wczoraj byłam w stolicy. Teoretycznie dla wizyty u laryngologa. Praktycznie dla spotkania z Bogi. Zrobiła dla mnie "oldskulową" poduchę i jak tylko aparat zacznie wreszcie działać, to podrzucę fotkę. Dzięki za wszystko. Nie tylko za poduchę, ale za ... siostrę:). Że ją gdzieś tam na greckiej ziemi odnalazłam...

Zrobiłam wszystkie możliwe badania słuchu. Wychodzi, że jest w uszach jakieś zaszumienie, lekki niedosłuch no i inny odbiór wysokich dźwięków. W ogóle stolica nagle stała się dla mnie nie do zniesienia, jeżeli chodzi o natężenie hałasu. Schodząc do metra miałam wrażenie, że wszyscy na raz szeleszczą foliowymi torebkami. Metro piszczało niemiłosiernie. Z każdej strony hałas. I ja w tym wszystkim lekko nieprzystosowana i zagubiona. Oj, jeszcze wyjdzie na to, że faktycznie nie zostanie nam nic innego tylko wybudować w końcu domek na wsi i tam osiąść. Marzenie Michała.

Przy okazji zaszłam też do internisty. Kobieta tak się przejęła swoją rolą, że zleciła mi co tylko jej przyszło do głowy. Wszelkie badania na krew, prześwietlenie klatki, antybiotyk, jakieś tabletki, syropy... A poszło o zwykły kaszel.. Tyle, że prześwietlanie co tydzień nie ma sensu, krwi ode mnie też już nie chcieli, bo mieli wszystko policzone a antybiotyk? Dla samego kaszlu, który brzmi nieładnie? Ledwo się ocknęłam po chemii i zaczęłam dochodzić do siebie a teraz antybiotyk.
Planuję zadzwonić do swojego onkologa i zapytać go o możliwość zmiany chemii, rezygnacji, cokolwiek. Tydzień dochodzenia do siebie, problemy ze słuchem, z kubkami smakowymi... A teraz prawie tydzień normalności przede mną i znów wielka niewiadoma i strach. A co, jak jeden dhap dał radę? Ale tego się nie dowiem, bo mam zaplanowane z 5. I kropka. Bezdyskusyjnie i nie do odwołania. Ale to do cholery moje życie! A każda chemia robi mi różnicę.

Dziś byliśmy na drugich urodzinkach Samuela. Moc dzieci, dużo gwaru i zabawy. Fajnie było spotkać się z Emi i Leo, poznać ich rodzinę. Nie myślałam, że kiedyś uda nam się do nich dotrzeć. Ale "yes, we did it, udało się udało!" - jak to ładnie zaśpiewała wieczorem Kasia. No i nie tylko to, bo teraz "sto lat" w jej wykonaniu już brzmi całkiem podobnie i ma coraz więcej słów... Emi, za wszystko dziękujemy! A Sami jest po prostu cudny...

Jutro kolejne świecowanie uszy, kolejne pobranie krwi i słuchanie narzekań pielęgniarki na jakość moich żył. Co poradzić.

Puszczałam kawałek "sail" ale tym razem będzie w wykonaniu Macy Gray.  Dobrego poniedziałku!

2 komentarze:

  1. przejda te piski i szumy
    ale uciazliwe to jest, fakt
    Tobie tez i wszystkim dobrego poniedzialku
    (sobie zycze, by do czwartu znalazly sie pogubione paszporty mojej rodziny )

    OdpowiedzUsuń
  2. oj, to się nazywa złośliwość rzeczy martwych:/ Sukcesów w poszukiwaniach!!!

    OdpowiedzUsuń