sobota, 28 kwietnia 2012

A bo te dzisiejsze "raki"...

Fizycznie dochodzę do siebie. Psychicznie też się staram.
Złapałam pietra przed wstrzyknięciem w brzuch zarzio. Do tej pory szło z tym w miarę, ale wczoraj miałam wrażenie że coś poszło nie tak i łzy same spływały mi po policzkach. Czułam jakiś mocny skurcz i szczypanie, które nie przechodziło tak szybko jak dotąd. Będąc u lekarza zastanawiałam się, czy czasem nie poprosić o neulastę, w końcu jeden zastrzyk to nie trzy, ale z kolei po tym ostatnim chodziłam jak pobita przez trzy dni, więc chyba nie ma dyskusji. Wiem, śmieszna jestem. W końcu to są trzy małe zastrzyki wstrzykiwane raz na dwa tygodnie a są przecież ludzie, którzy muszą się kłuć codziennie i nie narzekają. I robią to sami. A ja mam Michała. Ale też widzę, jak ręka mu zadrży, bo najzwyczajniej też się boi. Wiem, że optymalnie byłoby robić te zastrzyki samej, ale jakoś mam wciąż opory.

Dzisiaj cały dzień spędziliśmy u rodziny na wsi. Nie w domu, nie przed komputerem, telewizorem, ale na świeżym powietrzu. Przy okazji zainicjowaliśmy sezon grillowy, choć grill bez piwka to już nie to samo... Kasia miała tam tyle do zrobienia - ujeżdżała ... kota, podlewała kwiatki, myła samochód, bawiła się z młodszą kuzynką, ganiała kury, karmiła psy, podsypywała je piachem (za co jej się ode mnie zresztą dostało) więc w ciągu dnia nie było już miejsca na drzemkę. Za to w samochodzie padła wykończona. W domu prysznic ją tak rozbudził, że po ponad godzinnej próbie uśpienia jej skapitulowałam i zajęłam się czymś innym. Leżała w łóżku jeszcze z pół godziny, coś tam sobie śpiewała, rozmawiała, wołała mnie ale ostatecznie sama zasnęła. Okazuje się, że to jest czasami możliwe :)

Teściowa jest super kobietą. Często zdarza jej się "sypnąć" jakąś złotą myślą i coraz poważniej zastanawiam się, czy tych perełek których wciąż przybywa gdzieś nie zapisywać. Ostatnio siedziałam z nią i sąsiadką na ławce. Rozmowa ogólnie dotyczyła nowotworów i sąsiadki w podeszłym wieku, która wydaje się być już całkiem zdrowa a jeszcze niedawno lekarze dawali jej niewielkie szanse. Miała operację i parę chemii. Podsumowanie teściowej mnie nieco rozbawiło - "no tak, bo te dzisiejsze raki, to nie to samo co tam kiedyś było. Kiedyś to były dopiero raki. A teraz to o, choroba jak każda inna..." Słuchałam jej i przez moment nawet było mi wstyd, że ten mój rak to taki jakiś "nierakowaty", nie boli, nie umieram jeszcze... ;)
Zupełnie jakbym ją rozczarowała tym swoim rakiem. No i sąsiadka też jakoś się nie postarała, bo wzięła i wyzdrowiała normalnie :). Przyznacie, że jest genialna ? Ale i tak ją kocham ;).

Dziś do posłuchania Snowman. Lubię taką muzę. Miłej niedzieli, tudzież dłuuugiego weekendu (niepotrzebne skreślić).


 




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz