wtorek, 10 kwietnia 2012

Pod wiatr.

Zasadniczo od przyszłego poniedziałku mam być w pracy, ale jakoś załatwianie formalności mi nie wychodzi :/

Już w tamtym tygodniu wybrałam się do lekarza medycyny pracy po zaświadczenie.
Czekałam z Kasią ponad dwie godziny w kolejce na darmo, bo nie miałam skierowania z zakładu pracy na badanie kontrolne..  Przed tą wizytą byłam u siebie w kadrach, ale nikt nie wyposażył mnie w ten nieszczęsny świstek - sama też nie byłam tak domyślna. Gdy już świstek ten udało mi się zdobyć wybrałam się do lekarza, który przyjmuje częściej niż ten u którego byłam. Wstałam bladym świtem by przed 8mą zameldować się w przychodni. Miałam nadzieję, że pierwszego dnia po świętach i o tak wczesnej porze nikogo poza mną tam nie będzie ;) Niestety. Moja kobieca intuicja zawiodła i dołączyłam spokojnie do całej poczekalni ludu rwącego się do pracy. Po godzinie czekania zawołano mnie by powiedzieć, że co prawda oni mają podpisaną umowę z moim zakładem pracy, ale druczek ze skierowaniem jest wypisany do innego lekarza w innej przychodni. Fuck. Akurat kadrowej "wzięła się" z segregatora pierwsza lepsza karteczka z tym nazwiskiem a ja nawet na nią nie zerknęłam. No nic. Ostatnia szansa to piątek (przyjmuje też jutro, ale w moim przypadku ten termin odpada). Mam nadzieję, że to będzie tylko formalność by tam się stawić z tymi wszystkimi niezbędnymi papierkami bo już więcej "laby" nie dostanę.

Michał mi zarzuca, że wcale o siebie nie dbam. To nie prawda - dziś kupiłam sobie nową parę butów ;) A najbardziej cieszy mnie chyba fakt nie nowego nabytku a pozbycia się w to miejsce chyba z sześciu innych par, które oprócz tego, że zajmowały miejsce to nie pełniły żadnej innej funkcji. A tak wnikając głębiej w zarzut Michała to chodzi o to, że znów jestem przeziębiona. Przeszło od Kasi. O ile wczoraj czułam się prawie dobrze, tak dzisiejszy wieczór mam przekichany. Zjadłam już trzy "kanapki wstydu" ale i czosnek z moim obecnym smakiem i powonieniem nie smakuje i nie pachnie jak czosnek zatem równie dobrze mogę iść teraz po główkę czosnku i gryźć go jak jabłko - bez różnicy. Michał mi prorokuje, że w takim stanie chemii mi nie dadzą, mam nadzieję, że przesadza, jak zwykle zresztą :P. Gorączki nie mam, więc tragedii też nie ma. Trochę drapania w gardle, kataru, kichania - ot, takie tam tradycyjne na dzień przed chemią...

Dziś tak króciutko, bo nie ogarnęłam się jeszcze przed jutrzejszym wyjazdem a czas już najwyższy.
Jeżeli chodzi o muzę, to ostatnio trochę "smęciłam" swoimi typami, więc tak na odstresowanie coś żwawszego. Tym razem moje najnowsze odkrycie i trochę "francurzenia" w wykonaniu Paris Combo. Może komuś z Was też przypadnie do gustu...Miłego słuchania.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz