poniedziałek, 2 kwietnia 2012

Dzika miłość.


Jakoś te ostatnie zastrzyki nie działają na mnie najlepiej. Porównując teraz neulastę, zarzio i neupogen to moim faworytem jest zarzio. Swoją drogą w życiu nie przypuszczałam, że niedługo będzie mi dane faworyzować jakieś zastrzyki... Ale to tylko życie, które nie raz potrafi zaskoczyć.
Jeżeli chodzi o Michała, to on z kolei jest pewnie zwolennikiem neulasty, bo to tylko jedno wbicie ;) a o neupogenie mówi, że mają jakąś tępą igłę a ja od samego tego słuchania się najeżam i widzę oczami wyobraźni jak ta tępa igła ma problem z wbiciem się w skórę i wcale mnie to dobrze nie nastraja ;). Jeszcze tylko jutro. Nie wiem, czy to, że jestem jakaś obolała zawdzięczam teraz zastrzykom, czy lekkiemu przeziębieniu, które dziwnie się objawia i sama nie wiem, czy to w ogóle jest przeziębieniem. A może po prostu starzeję się. Marzy mi się już wiosna, taka prawdziwa. Mieliśmy jej przedsmak a teraz takie rozczarowanie zimnym powietrzem. Chciałabym zacząć biegać, jeździć do pracy na rowerze i trochę więcej się "ruszać" bo póki co to biernie się poddaję leczeniu i pozwalam organizmowi na szybsze starzenie się.
Kasię teraz ciężko zagonić do mieszkania, jak już jest na powietrzu. Temperatura nie ma dla niej najmniejszego znaczenia i dobrze się bawi w każdych warunkach, ganiając ptaki czy witając się ze wszystkimi  psami ("o, cześć piesio"). Naprawdę muszę się nieźle nakombinować by namówić ją by bez krzyku weszła do bloku.
Jutro czeka nas wczesna pobudka. Wybieramy się z Kasią do Warszawy do lekarza. Ja przy okazji też chciałam "nawiedzić" i swojego, więc trochę posiedzimy w przychodni. Potem czekając na Michała aż skończy pracę mam zamiar jakoś fajnie zorganizować jej czas i połączyć przyjemne z pożytecznym.

Dzisiaj oglądałam jakiś dokument o miłości niektórych ludzi do dzikich zwierząt i pozwolę sobie na chwilę refleksji. Czyste wariactwo, ale są tacy co mieszkają pod jednym dachem z tygrysem czy lwem a nawet i śpią z nimi. Tych ludzi łączy wielka, bezwarunkowa miłość do tych zwierząt. Najciekawsze, że liczą się z tym, że może nadejść taki dzień, że skończy się to tragicznie, ale jak to powiedział jeden z nich - Steve Sipek (znany z "Tarzana"), nie mógłby sobie wyobrazić lepszej śmierci... A facet pokochał te zwierzęta na planie. W jednej ze scen o mały włos nie zginąłby w płomieniach, miał już w płomieniach 90% ciała i w ostatniej chwili uratował go ... lew z którym przedtem ćwiczył jakąś scenę. Lew nie patrząc na płomienie i niebezpieczeństwo rzucił się mu na ratunek. Trudno mi to sobie wyobrazić. Od tamtej pory aktor zajmuje się tylko opieką nad dzikimi kotami (na szczęście go na to stać). Żyje tak z nimi już 40 lat, a właściwie to żył, bo ostatnio został aresztowany za posiadanie takich zwierząt bez zezwolenia... Musi zdobyć teraz odpowiednią licencję co wcale nie będzie takie łatwe. A zjednanie sobie na nowo swoich pupilów będących teraz pod opieką "obcych" z pewnością też nie.
Było też w tym dokumencie o Cindy Gamble. Opieka nad tygrysami też jej szła nieźle, do czasu problemów finansowych. Kiedy nie miała ich czym żywić jeździła po okolicznych drogach i zbierała zabite przez samochody zwierzęta. To też na krótką metę. W ciągu niespełna miesiąca jeden z tygrysów z głodu spadł z wagi o ponad 40kg (ważył przeszło o połowę mniej niż powinien). Ostatecznie została przez niego zaatakowana, a jej 14 letni syn po przyjściu ze szkoły był świadkiem jak rozszarpane zwłoki jego matki leżą obok tygrysa... Kobitka na wcześniejsze ostrzeżenia bliskich odpowiadała, że prędzej czy później ją dopadną... Dopadły. I ostatnia bohaterka jaka mi zapadła w pamięć została dosłownie oskalpowana przez lamparta, którego kochała i którym się opiekowała dłuższy czas (kocur oskalpował jej głowę).
Ogólnie takie rzeczy się ogląda z niedowierzaniem. Ci ludzie igrają ze swoim życiem a co ciekawsze, są tego świadomi na każdym kroku. Wiedzą, że wystarczy tylko mała nieuwaga, jakiś błąd, lub wg. Steve'a  niewłaściwe odczytanie przez zwierzę intencji człowieka (nie nienawiść, bo jak twierdzi jego zwierzęta nie mają w sobie takiej cechy...). Niesamowite i wciąż jestem pod dużym wrażeniem tego co obejrzałam. Ale o ile miłość do takiego kocura jestem w stanie sobie jakoś wytłumaczyć, tak miłości do wszelakich gadów, węży i tego typu stworzeń zupełnie do mnie nie przemawia, a też jest wiele ofiar takiej "zajawki"...

Na koniec Florence and the Machine "Never let me go". Doskonały kawałek do zasłuchania.

http://www.youtube.com/watch?v=zMBTvuUlm98&ob=av2e

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz