sobota, 21 kwietnia 2012

Dobrze, że jesteś.

Mimo bezproduktywnego gapienia się w pracowniczy monitor tydzień zleciał migiem. I znów wreszcie czekałam na ten weekend tak mocno, jak kiedyś. Mam nadzieję, że mnie nie rozczaruje ;).
Nie żałuję powrotu do pracy, przynajmniej na razie. Fakt, że widok kichającej koleżanki zza sąsiedniego biurka budzi moje obawy ale staram się nie być w zasięgu jej rozprzestrzeniających się zarazków, chociaż wszystkich i tak nie sposób uniknąć :/ Generalnie cieszę się z tego powrotu bo mam nadzieję, że przyspieszy on tę końcówkę leczenia, która bez tego by się potwornie mi dłużyła.  No i teraz mam mniej czasu na wszelkie niekoniecznie pożyteczne rozmyślania, co chyba mogę zaliczyć tylko do kolejnej zalety mojej decyzji.


Dopiero siadłam przed kompem bo zapatrzyłam się w film. Oglądaliście "Elegię" z Penelope Cruz? Babka ma coś w sobie co przyciąga przed ekran. Mam tak, że film z jej udziałem oglądam głównie dla niej. Dopiero potem jest cała reszta ;). Nie wiem, czy to normalne, ale na pewno nie zabronione :P. Ale ogólnie film dosyć dobry i warty polecenia.

A jednak chodzę na te podejrzane poświąteczne rekolekcje o których to kiedyś wspominałam. Trochę z czystej ciekawości, trochę z chęci poznania innych ludzi, trochę z nadziei na doświadczenie obecności siły wyższej w moim życiu i zrozumieniu, co ona usilnie próbuje mi od jakiegoś czasu powiedzieć tymi swoimi wyrokami. Ciekawą sprawą są rozmowy w tzw. „grupach dzielenia”. Jest nas tam 6 osób zbliżonych wiekowo i naszym zadaniem jest rozmawiać w sensie dzielić się swoimi przemyśleniami na dany temat. Coś jak takie AA tyle, że dla katolików ;) Najciekawsze jest to, że na siedem spotkań można opuścić maksymalnie dwa. Trochę dziwi mnie takie podejście, bo przecież nie wiadomo co będzie jutro. A może po następnym mi się odwidzi i po prostu postanowię więcej się tam nie zjawić. Nie bardzo mogę sobie wyobrazić, że ktoś wtedy będzie za mną wydzwaniał (mają do nas telefony) i pytał dlaczego mnie nie ma. Przecież to mój wybór. No nic. Na razie chęci są a nie wiem, czy i możliwości będą, zwłaszcza po chemiach o których oni nie wiedzą. A przynajmniej wydaje mi się, że nie wiedzą... Bo trochę mnie zaskoczyła końcówka tych dzisiejszych rekolekcji. Na samym wyjściu podeszła do mnie w kobieta której wygląd mi nic nie mówił i powiedziała, że ja jej nie znam, ale jest kuzynką Michała i odkąd się dowiedziała o mojej chorobie codziennie modli się za moje zdrowie... Po czym mocno mnie wyściskała. Ja trochę oniemiała z zaskoczenia zdołałam jedynie odpowiedzieć jej uściskiem i nawet nie zapytałam o  imię, że o nazwisku nie wspomnę :/. Nie wiem skąd, nie wiem kto i dlaczego, ale strasznie mnie zaintrygowała jej postawa. Kobieta nie zna mnie, ale słyszała i przez wzgląd na Michała i ogólnie diagnozę modli się za mnie. Nigdy nie wiemy, kiedy możemy stać się podmiotem w czyichś modlitwach ale to miłe, bo a nuż one zadziałają... ;).
Jeszcze jedna sprawa która wywołała u mnie głębszą refleksję. Jakaś kobieta na koniec w swoim świadectwie powiedziała, że nigdy, przez całe swoje życie nie usłyszała od swojego ojca „kocham cię”. Ojciec tylko wymagał, nigdy nie nagradzał. Próbuję sobie przypomnieć, czy usłyszałam to od któregoś z rodziców, ale też im się raczej nie zdarzyło. Pamiętam, jak ja im to kiedyś wyznałam co też ciężko mi przeszło przez gardło. Nie wiem czemu, ale wydaje mi się, że w miarę upływu lat coraz trudniej nam jest powiedzieć rodzicom, że ich kochamy. Jest w nas jakiś lęk, wstyd, tylko sami chyba nie wiemy przed czym. A może to ja tylko tak mam? Kończę tego posta z postanowieniem przedzwonienia jutro do nich i poinformowania ich o tym fakcie. Ciekawa jestem ich reakcji. Oby tylko nie pomyśleli, że chyba ze mną jest źle i pewnie mój czas się kończy ;)

Bogi, mailowo natknęłaś mnie na zajrzenie jednak do „Potęgi podświadomości”. Na pewno nie zaszkodzi a wierzę, że może nawet pomóc. Trochę już mi się dłuży chorowanie, leczenie, ciągłe obawy a wierzę, że sposób myślenia potrafi zdziałać wiele dobrego. Zwłaszcza teraz. Oby tylko chęci do przeczytania starczyło do ostatniego rozdziału, bo z lekturą poradników jak wiesz bywa u mnie ostatnio różnie. Ale dzięki. Dzięki, że jesteś. Dzięki Wam wszystkim, że jesteście. Nie sądziłam, że ktoś, kto mnie nie zna może czytać mojego bloga. Nie sądziłam, że ktoś kto mnie nie zna potrafi się każdego dnia za mnie modlić. Dzisiaj chyba ja pomodlę się za Was :).
Nieskończenie dobrego weekendu :). I słonecznego!
Na koniec niech zaśpiewa nam Ayo :)


2 komentarze:

  1. Ewuniu, z wyznawaniem miłości rodzicom, to nie tylko Ty tak masz ;), ja też. Tyle, że ja nie potrzebuję tego słyszeć i wydaje mi się, że nie muszę tego mówić, bo w inny sposób okazujemy sobie to, że się kochamy. Czasem gesty mówią więcej niż słowa, które często niewiele znaczą. Nawet z moim bratem, okazujemy sobie miłość nigdy o tym nie mówiąc, mimo, że często się nie zgadzamy. Czasem przytrafiają się w życiu takie sytuacje, że wiesz, że kochasz kogoś tak mocno, że gdybyś był w stanie za krzywdę bliskiej Ci osoby mógłbyś zrobić coś naprawdę złego. Ja się o tym przekonałam, jak Marionella leżał na sali przedoperacyjnej, po tym jak go ktoś pobił, bo nie spodobało mu się, że siadał na stale bilardowym, jak grał z kolegą... Pamiętam, że powiedziałam Aldonie, że gdybym wiedziała kto to zrobił i znała jakieś sztuki walki, to na pewno by to nie uszło na sucho tej osobie... Oczywiście z perspektywy patrząc, może lepiej, że nie wiem kto i tych sztuka walki nie znam ;). Nie zmienia to jednak faktu, że krzywdy bliskich chyba nie potrafiłabym wybaczyć... Nie jest to chrześcijańska postawa z pewnością, ale na tę chwilę tak czuję.

    Może uda Ci się przebrnąć przez Potęgę ;), ale nawet jeśli się nie uda, to mam nadzieję, że to co z niej uszczkniesz, wystarczy na pozytywne naładowanie baterii :).
    Ściskam ciepło i BARDZO miłego weekendu. Buziaki

    OdpowiedzUsuń
  2. Siostra, wiem, masz tu swoją rację. Ale czasami takie wyznanie tez jest potrzebne. No a wykrztuszenie tego z ust i wyznanie swoim rodzicom bezcenne. Zwłaszcza ich reakcja ;)

    OdpowiedzUsuń