poniedziałek, 16 kwietnia 2012

O codzienności, witaj.

Praca. A jednak. Coś za czym gonimy tracąc zdrowie by zyskać pieniądze a potem tracimy pieniądze, by odzyskać zdrowie. A potem? Potem nie ma już nic. Taka to już nasza ludzka i pokrętna natura. I nawet chyba Bóg nie jest w stanie nas zrozumieć.

Ja trochę zmieniłam do niej podejście. Trochę bardziej ją cenię, bo jeszcze pół roku temu nie sądziłam że uda mi się wrócić w to miejsce i do tych ludzi. Mam też nadzieję, że nie będę jej traktowała aż tak serio, bo umówmy się - jaka by ona nie była, nie jest warta naszego stresu. Nie raz się przekonałam, że nadgorliwość jest gorsza od faszyzmu i że czasami trzeba odpuścić. O ile jestem pozytywnie nastawiona do powrotu (przynajmniej na razie) tak trochę niepokoją mnie dwie rzeczy - sfrustrowani ludzie i ... pogoda. O ile sfrustrowanych można nieco złagodzić tak na to drugie nie mam wpływu. A tu co trochę trzeba wychodzić z biura na magazyn i nie ważne czy świeci słońce czy pada deszcz. No nic. Może będzie dobrze...
Dzisiejsza noc była ciężka. Nie wiem ile owieczek naliczyłam, ale było ich trochę. W dodatku Kasia też w środku nocy zawołała mnie do siebie i tak obie leżałyśmy w milczeniu, tyle, że jej się ostatecznie udało zasnąć, mi nie. Przed pracą pobiegłam jeszcze na pobranie krwi i odstałam swoje w kolejce, której się jak zwykle nie spodziewałam. Do pracy wyleciałam na ostatnią chwilę, bez jedzenia, bez herbaty i bez antybiotyku... Ładny początek ;).  W pracy w dwie godziny udało mi się przebrnąć przez ponad 800 nieprzeczytanych maili (nie aż tak dużo jak myślałam).
Ktoś zapytał jak to właściwie wygląda to całe "branie chemii". By zaspokoić tę ciekawość wyobraziłam sobie metalowy stojak z kolorowymi trutkami i na zawołanie miałam gotowy odruch wymiotny. Następnym razem odpowiem wymijająco "ot, takie tam kroplówki" i szybko przejdę na inny, bezpieczny temat. Nie mogę się doczekać, by słowo "chemia" kojarzyło mi się tylko z tablicą Mendelejewa i nie budziło aż takiego wstrętu jak na chwilę obecną. A najlepiej, jakby można się było obudzić już po wszystkim...

Kasia z babcią miała się nad wyraz dobrze. Chyba obie nawet jakoś odżyły i nie mogły się doczekać mojego powrotu do pracy. Babcia czuje się bardziej babcią. Kasia zyskała na swobodzie, słodyczach i ... bajach. I jak mają się nie cieszyć. Nawet jak wychodziłam z domu to Kasia zamiast płaczu na pożegnanie ochoczo machała mi rączką mówiąc z podejrzanym uśmiechem "papa mama!". Niby fajnie, że tak bezstresowo można ją zostawić pod czyjąś opieką. Ale z drugiej strony pojawia się myśl, że w przypadku ewentualnego ostatecznego pożegnania, też by szybko zapomniała z uśmiechem machając mamie ten ostatni już raz. A może to i dobrze. Rozpamiętywanie i ciągłe wspominanie kogoś chyba nie zawsze jest dobre i słuszne a na pewno nie pomaga. Wiem coś o tym...
Miłej pracy i ... miłego życia :) A na posłuchanie proponuję dzisiaj Indios Bravos.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz