niedziela, 1 kwietnia 2012

Ale jaja...




Osławiona "biba" której to dzisiaj zamieszczam fotkę po raz kolejny cudownie się odnalazła...:) Więc ryby teoretycznie zabrakło kawałka dnia i jedną nockę.
Kasia w sumie z jej zniknięcia niewiele sobie o dziwo robiła tylko rano obudziła się z płaczem, że "ooo, biba gdzie, mamo?". Współczucie mną targnęło, więc postanowiłam po śniadaniu że razem odnajdziemy nieszczęsną... Ubrałam Kasię w nowe spodnie z licznymi kieszonkami i zdążyłam tylko z żalem pomyśleć, że w tych kieszeniach miejsce dla ryby by się niejedno znalazło, przyglądam się jej baczniej, a Kasia jak gdyby nigdy nic w rączce trzyma swoją nieśmiertelną "bibę". Pytam się jej zdziwiona, skąd ona ją ma to prowadzi mnie do pokoju i pokazuje, że była pod łóżkiem... Nie wiem, czy specjalnie po spacerze rzuciła ją tam "dla zabawy" czy po prostu rzuciła i zapomniała gdzie dokładnie... Pojęcia nie mam, ale nic mnie już w tej kwestii nie zdziwi. Najważniejsze że ryba jest z Kasią, a właściwie z nami, bo powoli staje się kolejnym członkiem rodziny i ma tu swoje prawa... ;). A swoją drogą oceńcie, czyż nie jest urocza :P ?

Zadziwiające dla mnie, jak bardzo stajemy się leniwi i jak rynek szybko to wychwytuje. Ostatnio w lidlu zobaczyłam jajka. Nie byłoby to takie dziwne, gdyby nie fakt, że jaja te były już ugotowane i fantazyjnie pomalowane (!). Gotowane, malowane jaja w dobrej cenie. No nie mogłam się nadziwić. Oczy przecierałam ze zdumienia, szczypałam się w rękę a one wciąż tam były... Nic, tylko ładować do koszyka i święcić. Nie no, dla mnie świat schodzi na psy. Niby głupia rzecz. Ale cofnijcie się do czasów Waszego dzieciństwa... Założę się, że u Was podobnie zresztą jak i u mnie malowanie na Wielkanoc jaj to była tradycja i dobra zabawa... Tata wrzucał parę jaj do gotujących się cebulowych łusek, resztę razem z Adamem mozolnie malowaliśmy, konkurując czyje jajko będzie ładniejsze. Oczywiście moje nigdy nie dorównywały jego dziełom (akurat dobrze mu to wychodziło)... A teraz kto się w to bawi... Podejrzewam, że w Sobotę 3/4 miasta będzie miało w koszyku "lidlowskie jaja"...

U mnie już lepiej, przynajmniej póki nie zacznie działać zastrzyk (tym razem neupogen, więc jak w przypadku każdej nowości trochę się obawiam). Mam to sobie aplikować przez cztery kolejne dni a skutki pewnie będę odczuwać jutro.
Na tyle jest lepiej, że powstał właśnie kolejny sernik i ciasteczka oszin (z kleiku ryżowego). Ciasteczka polecam, pierwsza klasa i najlepiej je robić w duecie, to będzie szybciej. Przepis można spokojnie wygooglować (ja akurat posiłkowałam się przepisem spod tego linka   http://lylis.blox.pl/2010/01/Ciasteczka-ryzowe-efektowne-latwe-pyszne.html  ). To były zawsze ciasteczka "adamowe", bo on był na diecie bezglutenowej i to były jedne z niewielu wypieków, które mógł bezkarnie jeść (no, nie licząc zawartego w nich proszku do pieczenia). Pamiętam jak tata zawsze wyrabiał je w wielkiej metalowej zielonej misce i jadło się je nie czekając aż przestygną. Znikały w mig ;).

Was też rano zaskoczył krajobraz wiosny za oknem? U nas to wyglądało tak, chociaż na zdjęciu nie widać rzeczywistych rozmiarów płatków śniegu a były naprawdę imponujące... No w każdym bądź razie my dzisiaj się obudziliśmy akurat z zamiarem zamiany opon w samochodzie (cóż, przynajmniej nie było kolejek...). Raz całe lato udało nam się przejeździć na zimówkach, chociaż tego nie polecamy i świadczy to tylko o skrajnym lenistwie właścicieli auta :/


Dobra, późno już, więc tylko muzyka na koniec. Nie wiem, czy przypadnie komuś do gustu. Mi przypadła :) . Panie i Panowie, przed Wami Boy w utworze "Waitress".



1 komentarz:

  1. Nie wiem, czy jeżdżenie na zimówkach, w każdym wypadku świadczy o lenistwie właścicieli. Ja od samego początku posiadania mego auta jeżdżę na zimówkach, czy to lato czy to zima... ;) i nie narzekam, co niektóre osoby twierdzą, że nie ma znaczenia na których się jeździ, bo tak naprawdę ważne jest żeby się grubość bieżnika zgadzała. No i tyle, że w lato się szybciej zimówki ścierają (podobno)... moje póki co są dobre, ale zapewne dużo zależy od tego jak kto jeździ. Jam spokojny drajwer ;), jeżdżę bez szaleństw... bo akurat moim samochodem z pewnych względów, lepiej nie szaleć... (niestety). Chociaż na letnich w zimie bym się nie odważyła, zbyt łatwo wpaść w poślizg. I ze względu na pewne "przypadłości" mego auta, kasę "wywalam" jedynie na to co konieczne. HOWK ;)

    OdpowiedzUsuń